Brexit odbija się czkawką. Fabryki Stellantisa i Forda do zamknięcia?

Opuszczając Unię Europejską, Wielka Brytania uzgodniła zasady, na jakich może odbywać się wymiana handlowa między nią, a krajami wspólnoty. Producenci samochodów alarmują jednak, że jeśli obecne preferencyjne warunki nie zostaną przedłużone, trzeba będzie się liczyć z zamykaniem fabryk, masowymi zwolnieniami, a także znacznym spowolnieniem elektrycznej transformacji.

Stellantis grozi zamknięciem dwóch fabryk

Przedstawiciel koncernu Stellantis (do którego należy obecnie 14 marek samochodów) wystąpił niedawno przed brytyjskim parlamentem, ostrzegając rządzących przed niebezpieczeństwem, jakie niesie ze sobą koniec obowiązywania zasad, wynegocjowanych w ramach brexitu.

Obecne zasady mają przestać obowiązywać w 2024 roku, ale koncern Stellantis chce przedłużenia ich do 2027 roku. W przeciwnym razie zagrożona może być produkcja elektrycznych dostawczaków, które mają trafiać na rynki Unii Europejskiej. Przedstawiciel koncernu w swoim przemówieniu w Izbie Gmin, ujął to wprost:

Jeśli koszty produkcji pojazdów elektrycznych w Wielkiej Brytanii sprawią, że przestanie ona być konkurencyjna, zakończymy naszą działalność tutaj. (…) Producenci samochodów nie będą więcej tu inwestować, a zamiast tego przeniosą swoją działalność poza Wielką Brytanię, podobnie jak zrobili to mocno osadzeni w tym kraju producenci, tacy jak Ford i Mini.

Stellantis posiada dwie fabryki w Wielkiej Brytanii – jedną w Luton, produkującą duże dostawczaki, oraz drugą w Ellesmere Port. Tam z kolei powstawała Astra, ale obecnie będzie to centrum produkcji elektrycznych kombivanów – Opla/Vauxhalla Combo, Peugeota Partnera i Citroena Berlingo. Samochody mają zacząć wyjeżdżać z tego drugiego zakładu jeszcze w tym roku, a firma zainwestowała tam (w przeliczeniu) około 520 mln zł.

Preferencyjne zasady eksportu po brexicie

Zasady o których mowa, dotyczą ceł nakładanych na pojazdy, które trafiają z Wielkiej Brytanii na rynki UE. Zgodnie z umową, aby móc dalej funkcjonować w ramach handlu bezcłowego od przyszłego roku, przynajmniej 45 proc. wartości pojazdu (wyrażonej w cenach jego komponentów), musi pochodzić z Wielkiej Brytanii lub krajów członkowskich.

Koncern Stellantis stawia jednak sprawę jasno – obecnie nie jest w stanie sprostać tym wymogom. Wynika to z wojny na Ukrainie, problemach z łańcuchami dostaw oraz inflacyjnym wzrostem cen surowców. Dlatego zdaniem przedstawicieli koncernu, powinno się przedłużyć obecnie działające zasady do 2027 roku.

Problem dotyczy głównie pojazdów elektrycznych, których baterie mogą stanowić nawet połowę ich wartości. Obecnie jednak europejskie fabryki nie są w stanie dostarczać dostatecznej liczby akumulatorów, aby sprostać rosnącemu zapotrzebowaniu. Zaś wprowadzenie ceł od 2024 roku na pojazdy, w których mniej niż 45 proc. wartości części pochodzi z UE lub UK, sprawi, że korzystanie z usług poddostawców z innych części świata, przestanie być opłacalne. To zaś spowoduje niedobór baterii i wstrzymywanie produkcji aut elektrycznych.

Ford może być zmuszony do zwolnienia tysięcy pracowników

Do apelu koncernu Stellantis dołączył Ford, który zmaga się z jeszcze większym problemem. Producent grozi, że jeśli preferencyjne warunki pozwalające na eksport pojazdów z Wielkiej Brytanii do krajów UE bez cła, nie zostaną przedłużone do 2027 roku, będzie zmuszony zamknąć swoje dwie fabryki, zwalniając tysiące pracowników.

Dla Forda do szczególnie duży problem, ponieważ inwestuje właśnie niemal 2 mld zł w zakład w Halewood (nieopodal Liverpoolu), który ma produkować silniki elektryczne. Niedobór baterii i wstrzymywanie produkcji pojazdów elektrycznych, będzie więc poważnym problemem także dla tego zakładu.

Źródło: motoryzacja.interia.pl