Od dwóch lat sądy są zasypywane pozwami o odszkodowanie za najem samochodów zastępczych – mówili sędziowie z całej Polski podczas wtorkowej konferencji w Warszawie. O odszkodowania nie występują poszkodowani, ale firmy, które się w tym specjalizują.
Na słupach ogłoszeniowych, przystankach, w internecie roi się od ogłoszeń: „Problem z odszkodowaniem? Ubezpieczyciel nie chce wypłacić należytego odszkodowania lub kwota uzyskana jest mocno zaniżona. Zgłoś się do nas.” W Warszawie rynek zmonopolizowały dwie firmy, które się tym zajmują. W praktyce wygląda to tak: właściciel uszkodzonego samochodu zawiera z wypożyczalnią – na czas naprawy – umowę na auto zastępcze. O nic więcej się nie martwi, bo najem jest „bezgotówkowy”. Dokonuje jedynie tzw. cesji wierzytelności, czyli przekazuje wypożyczalni prawo dochodzenia w sądzie odszkodowania, które będzie obejmować zwrot kosztów najmu. Resztą zajmują się wypożyczalnie; wynajmują prawników, przygotowują dokumenty i składają do sądu pozew o odszkodowanie od firmy, w której sprawca szkody miał wykupioną polisę ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej (OC).
Dla poszkodowanych jest to bardzo wygodna forma, ponieważ pozwala korzystać z wynajętego auta, bez ponoszenia kosztów. Problem mają natomiast firmy ubezpieczeniowe – na co zwracał uwagę na konferencji mec. Michał Ziemiak z Polskiej Izby Ubezpieczeń – a także sędziowie. Z danych Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia wynika, że obecnie do sądów warszawskich wpływa rocznie po kilkanaście tysięcy takich pozwów. – Na około 600 spraw czekających u mnie na rozpatrzenie, jedna trzecia dotyczy odszkodowania za najem pojazdu zastępczego – mówiła podczas konferencji sędzia Aneta Łazarska z Sądu Rejonowego dla Warszawy.
Sędzia Krystian Markiewicz z Sądu Rejonowego Katowice Wschód przypomniał, że firmy zajmujące się dochodzeniem takich odszkodowań zaczęły powstawać tuż po uchwale Sądu Najwyższego z 17 listopada 2011 r. (sygn. III CZP 5/11). SN stwierdził w niej, że odszkodowania obejmującego zwrot kosztów najmu auta zastępczego mogą domagać się nie tylko przedsiębiorcy, ale też osoby nieprowadzące działalności gospodarczej, a o przyznaniu odszkodowania nie decyduje to, czy poszkodowany mógł – w czasie naprawy samochodu – korzystać z komunikacji zastępczej (np. taksówek, komunikacji miejskiej). – Z uchwały wcale nie wynika, że każdemu należy się zwrot kosztów najmu auta zastępczego – podkreślała podczas konferencji Monika Wałachowska z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Wyjaśniła – cytując uchwałę SN – że koszty muszą być „celowe” i „ekonomicznie uzasadnione”.
W praktyce – jak mówił biegły sądowy Arkadiusz Banasik – coraz częściej wypożyczalnie używają gotowych formularzy, w których poszkodowany klient zaznacza ptaszkiem odpowiedź „tak” lub „nie” na standardowe pytania o konieczność korzystania z auta zastępczego w celu dojazdu do pracy, do rodziców, do lekarzy, w celu dowozu dzieci do przedszkola, szkoły, itd. Biegły podkreślił, że odszkodowanie nie może przysługiwać tylko za czas technologicznej naprawy auta – jak chciałyby tego firmy ubezpieczeniowe – ale też czas badań technicznych, sprowadzenia części zamiennych z zagranicy, przewiezienia auta do punktu naprawy na drugim końcu Polski, itd.
Podczas konferencji sędziowie przyznali, że mają pełną świadomość nadużyć i prób uzyskania zawyżonego odszkodowania. Zwracali uwagę na próby zawyżania stawek za najem, na wpływ, jaki mają na wysokość tych stawek, koszty procesów sądowych oraz wynajęcia prawników przez wypożyczalnie. Sędziowie mówili też o fikcyjnych umowach, zawieranych tylko w celu wyłudzenia odszkodowania, nawet jeśli miałaby to być kwoty rzędu 300-600 zł. – Do niedawna jeszcze w umowach zawieranych przez wypożyczalnie z poszkodowanymi nie było nawet stawek za najem auta, a w trakcie rozprawy sądowej okazywało się, że poszkodowany nie widział cennika na oczy – mówiła sędzia Łazarska.
Wskazała na przykład Niemiec, gdzie rozwiązano problem stawek za najem – na podstawie 216 000 danych niemieckie instytucje naukowe przygotowały dwie listy stawek dla samochodów różnych marek i o różnych parametrach. Z tych list korzystają sędziowie i nie ma potrzeby powoływania biegłych. W Polsce koszt opinii biegłego, to minimum 1 000 złotych.
– Oczywiście ostatecznie ten ciężar poniesiemy wszyscy jako konsumenci zakładów ubezpieczeń – napisali przedstawiciele Kwartalnika Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia” w zaproszeniu na konferencję. Współorganizatorem było Wydawnictwo C.H. Beck.
moto.wp.pl, PAP