W ostatnich latach obserwujemy wzrost popularności samochodów elektrycznych w Europie. Unia Europejska, chcąc zrealizować cel redukcji emisji CO2 do 2030 roku, wpływa na państwa członkowskie, które coraz mocniej angażują się w elektromobilność. Niemcy mogą być przykładem dla Polski, w której pomysł obywatela elektromobilnego zdaje się dopiero kiełkować – pisze Jędrzej Stachura, redaktor BiznesAlert.pl.
Kierunek elektromobilność
Dowodem na to, że polityka promowania samochodów elektrycznych w Unii Europejskiej zdaje egzamin, może być fakt, iż w 2020 roku Europa przegoniła Chiny w ilości sprzedanych pojazdów o napędzie tego typu. Według danych Europejskiego Stowarzyszenia Producentów Samochodów (ACEA), w pierwszym kwartale 2021 roku Europejczycy zarejestrowali o 59,1 procent więcej samochodów w porównaniu do 2020 roku. W ostatnich latach samochody elektryczne zyskują popularność również w Polsce, co jest spowodowane coraz większą świadomością społeczeństwa, chęcią dbania o planetę i korzyściami finansowymi.
Światowy sektor transportu jest trzecim co do wielkości źródłem emisji CO2 po wytwarzaniu energii elektrycznej i przemyśle. Pomimo znacznej poprawy efektywności energetycznej pojazdów, emisje gazów cieplarnianych w tym obszarze wzrosły ponad dwukrotnie od 1970 roku. Na przykład w Niemczech w 2019 roku na drogach jeździło o 71 procent więcej ciężarówek i 31 procent więcej samochodów niż 30 lat wcześniej. Stąd w głowach decydentów Unii Europejskiej pomysł uczynienia transportu bardziej zielonym.
Wspomniani Niemcy mogą odegrać znaczącą rolę w redukcji emisji. Zgodnie z porozumieniem paryskim, które ma na celu ograniczenie globalnego ocieplenia do 1,5 stopnia Celsjusza i osiągnięcie neutralności klimatycznej do 2050 roku, również i oni zobowiązali się do zmniejszenia emisji CO2 o 55 procent do 2030 roku. U zachodniego sąsiada Polski możemy zaobserwować wysoko rozwiniętą kulturę motoryzacyjną, jak i ekologiczny sposób myślenia obywateli. Nic więc dziwnego, że prognozuje się, iż kraj ten będzie potentatem elektromobilności i posiadaczem najbardziej rozwiniętej infrastruktury pojazdów elektrycznych w Europie.
Rząd federalny Niemiec od lat promuje rozwój alternatywnych środków transportu oraz budowę stacji ładowania. W ramach programu działań na rzecz klimatu, inwestuje miliardy euro w elektromobilność poprzez dotacje bezpośrednie i ulgi podatkowe. Niemcy zareagowali również na kryzys związany z pandemią koronawirusa, stworzyli pakiet bodźców ekonomicznych i poprzez dotacje, ulgi podatkowe i inne korzyści promują zakup pojazdu elektrycznego lub ładowarki. Niemcy wprowadzili na przykład pewnego rodzaju premię środowiskową w wysokości do 9000 euro na pojazd i obniżyło stawki podatkowe przy zakupie samochodów służbowych.
Dane z 2021 roku świadczą o tym, że po niemieckich drogach jeździ ponad 48 mln samochodów osobowych i 3,4 mln ciężarówek. W podstawowym scenariuszu do 2030 roku Niemcy przewidują, że na ich jezdniach pojawi się około osiem milionów kolejnych pojazdów elektrycznych, w tym samochody osobowe, pojazdy użytkowe, ciężarówki i autobusy. Zgodnie z programem działań na rzecz klimatu do 2030 roku, który został przyjęty w Niemczech w październiku 2019 roku, kraj powinien mieć od siedmiu do dziesięciu milionów pojazdów elektrycznych, aby zredukować emisje CO2 w transporcie do wymaganego poziomu.
W 2021 roku w Niemczech zostało zarejestrowanych prawie 195 tysięcy pojazdów elektrycznych (395 tys. jeśli uwzględnimy samochody hybrydowe typu plug-in). Badania pokazują, że przedział siedem do dziesięciu milionów pojazdów elektrycznych stanowi około 15 procent wszystkich samochodów, które będą jeździć po niemieckich drogach. Do 2030 roku w Niemczech ma być około 14 milionów pojazdów elektrycznych i hybrydowych. W kraju, którego populacja wynosi ponad 83 miliony mieszkańców ta liczba może robić wrażenie.
Dla porównania, w 2021 roku na polskich drogach można było „spotkać” niespełna 40 tysięcy pojazdów elektrycznych. Zestawienie Polski z Niemcami nie może być jednak sprawiedliwe, ponieważ na skalę elektromobilności wpływa wiele uwarunkowań, w tym historia transportu. Według zapowiedzi i przewidywań, do 2025 roku ilość tego typu pojazdów może urosnąć do pół miliona sztuk. Tak duży wzrost będzie spowodowany zarówno polityką unijną, która w pewien sposób narzuca Polakom przejście na mniej emisyjny transport, jak i działaniami rządu, który planuje promować elektromobilność za pomocą dodatków i ulg podatkowych przy zakupie.
Można natomiast dokonać bardziej sprawiedliwego zestawienia, w którym Polska nie wypada tak blado. Statystyki pokazują, że prawie połowa krajów należących do Unii Europejskiej ma średnią rejestracji na poziomie 300 sztuk osobowych aut elektrycznych na kwartał. W pierwszym kwartale 2021 roku Polska zarejestrowała więcej elektryków niż między innymi Bułgaria, Chorwacja, Czechy czy Węgry.
Trudno bowiem porównywać polski przemysł motoryzacyjny z Niemcami, którzy od lat inwestują w motoryzację, najnowsze technologie i wyprzedzają w tym aspekcie takie kraje jak Francja czy Włochy. Porównywać a dorównywać do najlepszych to dwie różne sprawy. Należy mierzyć siły na zamiary.
Czy elektryk przyszłości ma przyszłość?
Nową siłą polskiej elektromobilności ma być Izera, czyli samochód elektryczny, którego prototyp w lipcu 2020 roku zaprezentowała spółka Electromobility Poland, założona w 2016 roku z inicjatywy firm branży energetycznej z udziałem Skarbu Państwa.
Polska pokazała więc własną markę „pojazdu przyszłości”, a samo wydarzenie było pewnym punktem zwrotnym, w którym przeciętny obywatel mógł pomyśleć „powstaje polski odpowiednik Tesli, na który będzie mnie stać”. Wszystko to za sprawą twórców, którzy mówili podczas prezentacji, że będzie to jeden z najtańszych elektryków na rynku i będzie można wziąć go na raty. Pojawiały się również deklaracje, że każdy egzemplarz Izery otrzyma dofinansowanie od rządu.
Twórcy chcą, aby sprzedaż polskiego samochodu elektrycznego wyniosła 60 tys. sztuk już w pierwszym roku, czyli jeszcze w 2023. Podkreślali jednak, że w Polsce brakuje know-how, które umożliwiłoby budowę elektrycznych samochodów z wykorzystaniem wyłącznie krajowych komponentów i technologii. Projektowanie elektryka od podstaw oczywiście wymaga odpowiedniej wiedzy i doświadczenia zarówno w obszarach technicznych, procesowych, jak i organizacyjnych.
Czy to wystarczy, aby odnieść sukces?
To pytanie można zadać w wielu zakątkach świata, bowiem przykładów, gdzie wiedza, doświadczenie i gruby portfel nie wystarczyły, jest kilka, jeśli nie kilkanaście. Amerykański Fisker Automotive, niemiecki e.GO czy chiński Byton to trzy firmy, które nie będą mile wspominać przygody z elektromobilnością. Pomimo wielkich planów, gigantycznych nakładów finansowych a nawet rozpoczęcia produkcji, wszystkie ogłosiły upadłość. Jako ostatni zrobili to Chińczycy, który poddali się w 2021 roku. Porażki bogatych startupów i firm z całego świata nie zraziły jednak Polski, która na początku 2022 roku szykuje się do wyboru platformy dla Izery.
Pozostaje jeszcze pytanie, czy Polskę stać na inwestowanie we własną markę elektryka, podczas gdy przeznacza ogromne środki finansowe na wielkie projekty, takie jak fuzja Orlenu z Lotosem czy budowa elektrowni jądrowej. Pomysł upchnięcia w tym zestawie przedsięwzięcia, które wymaga poważnych nakładów finansowych, wywołuje sceptycyzm. Szczególnie teraz, kiedy wzmożona sprzedaż elektryków rozhulała popyt na kobalt, lit i nikiel, wykorzystywanych do produkcji baterii. To sprawiło, że ceny tych metali wystrzeliły w górę i obecnie notują rekordowe poziomy.
Tak czy inaczej, wygląda na to, że w pierwszej połowie bieżącego roku poznamy więc szczegóły największego projektu w historii elektromobilności w Polsce. Przedsięwzięcia promujące elektromobilność i niskoemisyjny transport mogą sprawić, że coraz więcej Polaków zacznie myśleć o zakupie elektryka. Ten projekt może zapoczątkować boom na elektromobilność, tak jak w przypadku fotowoltaiki, o której kilkanaście lat temu nikt nie mówił a dziś przydomowe instalacje wyrastają jak grzyby po deszczu. Po kilku latach mody stawiania własnych instalacji, rynek paneli znacznie się rozrósł, ale przeżywa również swoje problemy. Swego czasu potencjalny prosument mógł wybierać spośród setek firm, które tylko czekały, aby zainstalować panele i być może Izera doczeka się kiedyś podobnych wyników. Oby tylko finał tej historii był szczęśliwszy niż w przypadku fotowoltaiki, która obecnie jest w odwrocie.
Źródło: biznesalert.pl