Irytuje cię, że producenci samochodów coraz większą wagę przykładają do ich wyposażenia w różnego rodzaju elektroniczne gadżety, zapewnienie stałego dostępu do Internetu, komunikację z telefonami i tabletami, jakby zapominając o tym, co w przypadku pojazdów mechanicznych wydaje się najważniejsze: o osiągach, niezawodności, ogólnej funkcjonalności itp.?
To nie zła wola czy przeoczenie, lecz świadoma polityka, wynikająca z oczekiwań przyszłej, a w dużym stopniu już obecnej klienteli. Na razie dotyczy to przede wszystkim Stanów Zjednoczonych, ale ponieważ trend ten powoli rozprzestrzenia się na inne kontynenty, więc żaden z liczących się na rynku motoryzacyjnym graczy nie ośmieli się go lekceważyć.
Marzeniem milionów Amerykanów, mających dzisiaj po 50-70 lat, był własny dom z ogródkiem na przedmieściach. I garaż, przed którym stały samochody (w liczbie odpowiadającej liczbie samodzielnych, aktywnych członków rodziny), zapewniające codzienny, wygodny dojazd do pracy czy na uczelnię w mieście. A skoro komfort, więc największą popularnością cieszyły się duże sedany i vany. Tak wyglądało urzeczywistnienie słynnego „american dream”.
Dzieci i wnuki tych ludzi patrzą na życie zupełnie inaczej. Jak pokazały badania prowadzone przez American Public Transit Association (APTA) oraz U.S. PIRG Education Fund, wolą mieszkać w granicach miasta, poruszać się pieszo, rowerem lub środkami komunikacji publicznej. Nie spieszą się też z wyrabianiem prawa jazdy, a bardziej niż premiera nowego modelu samochodu interesuje ich debiut nowego modelu smartfona czy tabletu. Są zwolennikami tzw. sharing economy. Zamiast mieć, wolą pożyczać, wynajmować, korzystać z wyspecjalizowanych usług.
Po co kupować pliki z muzyką, nawet nie wspominając o takiej staroci jak płyty CD, skoro są serwisy internetowe, pozwalające za niewielką opłatą słuchać ulubionych nagrań? Po co kupować auto, troszczyć się o jego utrzymanie, naprawy, płacić ubezpieczenie, jeśli istnieje Uber, Blablacar czy ZipCar (największa na świecie sieć działająca w ramach tzw. car sharing)?
Na producentów i sprzedawców samochodów padł blady strach, bowiem Amerykanie urodzeni w latach 1980-2000, reprezentujący pokolenie określane jako „millennials”, to obecnie największa grupa konsumentów, licząca w USA 75 mln osób. Postawy życiowe tych ludzi oraz ich często kiepska sytuacja finansowa, wynikająca z konieczności spłacania kredytów zaciągniętych na studia czy trudności w znalezieniu dobrze płatnej pracy, wróżyły nadejście głębokiego kryzysu na rynku motoryzacyjnym.
Na szczęście prawdopodobnie nie będzie tak źle, jak prorokowano. Najnowsze badania wskazują, że wraz z upływem lat zasobność, a co ważniejsze upodobania millennialsów się zmieniają. Okazuje się, że nie odwrócili się oni całkowicie od samochodów. Owszem, deklarują gotowość wydania na zakup pojazdu mniejszej kwoty niż ich rodzice, pytani o to samo przed ćwierćwieczem, ale podobna tendencja panuje we wszystkich grupach wiekowych nabywców. Chcą też jeździć innymi samochodami niż wcześniejsze generacje – mniejszymi, poręczniejszymi w mieście. Stąd rosnąca popularność takich modeli, jak fiat 500, MINI, ford fiesta, kia rio oraz niewielkie crossovery – chevrolet trax, jeep renegade.
Sympatią millennialsów cieszą się także pojazdy hybrydowe i elektryczne, ale na razie są dla tej grupy nabywców za drogie. Pozytywne zainteresowanie budzą próby z samochodami autonomicznymi, czyli obywającymi się bez kierowców. Generalnie wszystko, co wiąże się najnowszymi technologiami.
Millennialsi zwracają dużą uwagę na swój wizerunek we własnym środowisku. Być może dlatego zdecydowanie częściej niż starsi Amerykanie cenią obce marki aut, uznając, że bardziej niż rodzime pasują do ich osobowości. Na szczycie hierarchii – to znowu wynik badań – postawili Audi, a następnie Hondę, Mercedesa, Toyotę i BMW. Dopiero na piątej pozycji znalazł się Chevrolet, wyprzedzając Forda i Jeepa.
Jeszcze ciekawsze rezultaty przyniosła ankieta, w której pytano millennialsów, co jest dla nich najważniejsze w wyposażeniu samochodów. Na pierwszym miejscu wymienili… nawigację, a następnie radio satelitarne, Bluetooth, odtwarzacz plików MP3 i integrację z urządzeniami mobilnymi (smartfon,tablet). Aż dla 70 proc. badanych to rozwiązania typu „must-have”, czyli takie, które muszą znaleźć się na pokładzie ich aut. Producenci umieją wyciągnąć z tego wnioski, stąd obecność wspomnianych udogodnień nawet w tańszych pojazdach i podstawowych wersjach.
To w USA. Inna sprawa, czy gusta i przekonania amerykańskich millennialsów podzielają ich polscy rówieśnicy…