W Polsce Fiat kończy zwolnienia grupowe w fabryce w Tychach, a w Europie Zachodniej koncerny samochodowe szukają dodatkowego zajęcia dla swoich pracowników.
Do końca zeszłego tygodnia w ramach zwolnień grupowych z zakładów Fiat Auto Poland odeszło już 1303 pracowników i obecnie w tyskiej spółce pracuje około 3520 osób – poinformował nas wczoraj rzecznik Fiat Auto Poland Bogusław Cieślar.
Ale nie skończyły się dni niepokoju dla pracowników tyskiej fabryki. W zeszłym roku przed świętami Bożego Narodzenia Fiat zapowiedział, że w pierwszym kwartale tego roku zwolni grupowo do 1450 osób. „Proces zwolnień będzie kontynuowany zgodnie z zawartym porozumieniem” – stwierdził Cieślar.
Zwalniani dostają odprawy w wysokości od 9 do 18 miesięcznych pensji. Na różnorodne formy wsparcia dla osób, które straciły pracę w fabryce Fiata, tyski urząd pracy dostał z rządowej kasy dodatkowo 5,2 mln zł, a podobną kwotę otrzymało siedem innych urzędów pracy z województwa śląskiego, na którego terenie mieszkają pracownicy zwalniani przez włoski koncern i jego kooperantów.
Jednak wielu ludziom odprawy i pomoc z rządowej kasy nie osłodzą goryczy rozstania – być może na zawsze – z zakładami w Tychach, największą fabryką aut w Polsce oraz ciągle największą i najbardziej wydajną fabryką koncernu z Turynu w Europie.
Jeśli Fiat w pełni zrealizuje plan zwolnień grupowych, to w połowie roku w tyskiej fabryce będzie pracować 3,3-3,4 tys. osób – nieco ponad połowa zatrudnionych w 2009 r. Jednak w tamtym rekordowym roku za bramy tyskiej fabryki wyjechało ponad 600 tys. aut, a zakład pracował nie tylko trzy zmiany na okrągło, ale także w soboty, a czasem nawet w niedziele.
Jednak w zeszłym roku w Tychach wyprodukowano już tylko 348,5 tys. samochodów, a w tym roku produkcja spadnie „poniżej 300 tys. sztuk”, jak informuje Fiat, nie precyzując skali tego spadku.
Zwolnienia grupowe w Tychach Fiat tłumaczył spadkiem popytu na nowe auta w Unii Europejskiej i w Polsce. Ale do problemów tyskich decyzji przyczyniła się polityczna decyzja Fiata, który trzy lata temu postanowił, że tyska fabryka nie będzie produkować nowej wersji miejskiego auta Panda i zajmie się tym zakład w Pomigliano d’Arco pod Neapolem. Szef Fiata Sergio Marchionne wyznał potem, że ta decyzja nie była uzasadniona ekonomicznie, lecz „długiem” wobec Włoch.
Na tak wielką skalę Fiat zwalnia teraz ludzi tylko w Polsce. Na brak pracy nie narzekają w Serbii, gdzie w zeszłym roku włoski koncern zaczął w nowej fabryce produkować miejskiego minivana Fiata 500L, w lwiej części na eksport do państw UE, a wkrótce także do USA. W tym roku za bramy fabryki w Serbii wyjedzie 110-180 tys. samochodów. – Produkujemy nieco więcej aut, niż planowaliśmy, i jeśli ta tendencja utrzyma się przez najbliższe dwa, trzy miesiące, to stopniowo będziemy zwiększać produkcję, zwiększając zatrudnienie – zapowiedział pod koniec zeszłego tygodnia szef serbskiej fabryki Antonio Ferara cytowany przez Reuters.
Fiat unika także zwolnień w kilku włoskich fabrykach, np. w Mirafiori – chociaż ich pracownicy około pół roku spędzają w domu na technicznym bezrobociu, otrzymując część płacy z budżetu Włoch. Jednak Fiat ich nie zwalnia, by ich wykorzystać do produkcji nowych modeli samochodów w swoich rodzimych zakładach, które są modernizowane w czasie obecnego załamania na rynku motoryzacyjnym Europy.
Podobnie postępują inne koncerny samochodowe w Europie w swoich rodzimych zakładach. Pod koniec zeszłego tygodniu Renault po dziewięciu miesiącach negocjacji zawarło porozumienie ze swoimi związkowcami.
Francuski koncern zobowiązał się, że nie zamknie żadnej ze swoich fabryk we Francji i do 2016 r. zwiększy w nich produkcję do 710 tys. aut w porównaniu z 532 tys. sztuk w 2012 r.
W zamian pracownicy Renault zrezygnowali z podwyżki płac w tym roku i zobowiązali się pracować 35 godzin tygodniowo – jak przewidują przepisy we Francji. W ten sposób wydajność pracy we francuskich zakładach wzrośnie o 6,5 proc. i Renault zaoszczędzi do 300 euro na kosztach produkcji jednego auta.
Renault uzgodniło też ze swoimi związkowcami, że przez najbliższe trzy lata zmniejszy zatrudnienie we Francji o 7,5 tys. osób. Obędzie się jednak bez zwolnień grupowych – po prostu koncern będzie likwidować stanowiska po pracownikach odchodzących na emeryturę. Pracownicy, którzy mają 57 lat i którym pozostały trzy lata do emerytury, nie będą musieli w ogóle przychodzić do pracy i będą otrzymywać 75 proc. wynagrodzenia.
Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.biz