W kryzysie emirat Abu Zabi został największym akcjonariuszem koncernu Daimler, producenta Mercedesów. Kurs akcji Daimlera wzrósł, a mimo to Abu Zabi straciło miliardy euro i wszystkie akcje niemieckiego koncernu.
To historia zdumiewająca jak baśń Tysiąca i jednej nocy. Być może dlatego, że jednym z głównych jej bohaterów jest rządowy fundusz z Abu Zabi, emiratu znad Zatoki Perskiej, który jest bajecznie bogaty dzięki dochodom ze sprzedaży ropy naftowej.
Abu Zabi jest nie tylko stolicą emiratu o tej samej nazwie, ale także stolicą państwa Zjednoczone Emiraty Arabskie. Część góry swoich petrodolarów arabscy szejkowie zainwestowali w Daimlera. W marcu 2009 r. fundusz Aabar Investments, który należy do rządu Abu Zabi, za 1,95 mld euro kupił pakiet nowych akcji niemieckiego koncernu. Fundusz Aabar otrzymał 9,04 proc. akcji i został jego największym udziałowcem Daimlera.
To była wielka sensacja. Na świecie właśnie rozpalał się właśnie kryzys finansowy. Jak nożem uciął firmy przestały kupować ciężarówki, a największe pustki zapanowały w salonach sprzedaży luksusowych samochodów. W tej sytuacji zastrzyk petrodolarów był niczym zbawienie. Bo kosztowne limuzyny oraz pojazdy użytkowe marki Mercedes-Benz to dwa najważniejsze filary działalności Daimlera.
Arabski parasol nad Stuttgartem
W ostatnim kwartale 2008 r., gdy zaczął się kryzys finansowy, Daimler miał 1,5 mld euro straty. Gdy zawierał umowę inwestycyjną z arabskim funduszem, przyszłość koncernu nie rysowała się w różowych barwach. Zamęt opanował większość rynków motoryzacyjnych świata, ale prawdziwy cyklon na początku 2009 r. zaczął się na rynku samochodowym USA, który od lat jest jednym z najważniejszych źródeł dochodów koncernu.
W branży motoryzacyjnej i wśród finansistów spekulowano, że ktoś może wykorzystać kiepską sytuację producenta Mercedesów, by wrogo przejąć tę firmę. Nie byłoby to trudne. W ciągu pół roku – od września 2008 r., gdy zaczął się kryzys, do podpisania umowy z szejkami z Abu Zabi – kurs akcji giganta spadł aż o 45 proc. A przed inwestycją funduszu Aabar w wolnym obrocie na giełdzie było aż 92 proc. akcji niemieckiego koncernu. Jednym znaczącym akcjonariuszem Daimlera z pakietem prawie 7 proc. akcji był Kuwejt, który kupił te papiery w 1974 r. i od tego czasu jest lojalnym partnerem firmy spod znaku trójramiennej gwiazdy.
Nic dziwnego, że na wieść o sojuszu Daimlera z Abu Zabi rzeczniczka kanclerz Niemiec Angeli Merkel powiedziała po prostu: – To pozytywny sygnał.
Inwestorzy znad Zatoki Perskiej – Kuwejt i Abu Zabi – mieli łącznie 16 proc. akcji koncernu ze Stuttgartu. A ponieważ w czasie kryzysu mało kto na świecie miał tyle gotówki, co szejkowie naftowi, ich „przyjazne” – bo uzgodnione z Daimlerem – zaangażowanie w ten koncern było skutecznym straszakiem dla amatorów wrogich przejęć.
Abu Zabi podkreślało przy tym, że to strategiczna długofalowa inwestycja. Zgodna z polityką emiratu, który chce rozwijać własny przemysł we współpracy z renomowanymi firmami z Zachodu.
– Daimler to marka, która jest ikoną. To finansowo mocna spółka, która cieszy się na całym świecie wyjątkową reputacją – mówił szef funduszu Aabar Chadem al-Qubaisi agencji prasowej WAM ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich.
W przypadku państwa, które żyje z eksportu ropy naftowej, może się to wydawać zaskakujące: Abu Zabi chciało wykorzystać inwestycję w niemiecki koncern, by wesprzeć rozwój ekologicznych samochodów, w ogóle nie spalających benzyny czy oleju napędowego. Fundusz Aabar i Daimler zapowiadały, że wspólnie będą konstruować samochody o napędzie elektrycznym. A także opracowywać nowe materiały dla przemysłu samochodowego.
To było już mniej zaskakujące, bo państwa znad Zatoki Perskiej coraz więcej inwestują w budowę zakładów przemysłowych, np. fabryk chemicznych i hut. W ten sposób chcą się uniezależnić od kaprysów koniunktury na rynku naftowym świata i trudnych do przewidzenia wahań cen ropy.
Ze swojej strony Daimler zobowiązał się założyć w Abu Zabi ośrodek szkoleniowy, który miał się stać zalążkiem przemysłu motoryzacyjnego w tym emiracie.
A dla przypieczętowania tych planów szejkowie dorzucili petrodolarów. Odkupili od Daimlera część udziałów niemieckiego koncernu w amerykańskiej firmie Tesla, która produkuje samochody o napędzie elektrycznym. Wraz z Daimlerem fundusz Aabar Investments przejął też jeden z zespołów wyścigowych Formuły 1, który przy okazji promował nowy tor F1, otwarty w Abu Zabi w 2009 r.
Wyjść po arabsku
Z tych szumnych planów nic nie wyszło. W zeszłym roku fundusz Aabar ogłosił, że przekazał bankom prawo własności do części swoich akcji Daimlera jako zabezpieczenie pożyczki, za które arabski fundusz kupił te papiery. Według nieoficjalnych doniesień pożyczkę przyznały amerykańskie banki Goldman Sachs i JP Morgan oraz niemiecki Deutsche Bank – znani specjaliści w świecie finansów od handlu ropą naftową.
Ale jednocześnie arabski fundusz zapewniał, że to tylko przejściowa sytuacja. „Aabar zamierza w pełni utrzymać swoje zaangażowanie w Daimler i nadal popiera zarząd oraz strategię Daimlera” – oświadczył fundusz z Abu Zabi.
Sensacja wybuchła w zeszłym miesiącu, kiedy Daimler w sprawozdaniu za trzeci kwartał tego roku ujawnił, że wśród jego akcjonariuszy w ogóle nie ma już szejków. Według nieoficjalnych doniesień resztę ich akcji koncernu ze Stuttgartu przejął Deutsche Bank.
Nie mniejsze zdumienie wzbudziła informacja, że według funduszu z Abu Zabi w zeszłym roku inwestycja w akcje Daimlera przyniosła mu 2,3 mld dol. strat!
Analitycy nie mogli się nadziwić. W marcu 2009 r. szejkowie kupowali akcje niemieckiego koncernu płacąc 20,3 euro za sztukę. Tymczasem pod koniec zeszłego roku kurs akcji Daimlera wynosił prawie 60 euro za sztukę, czyli trzy razy drożej. A pod koniec października tego roku akcje niemieckiego koncernu kosztowały 37,7 euro za sztukę – prawie dwa razy drożej od ceny, jaką zapłacił Aabar.
– W teorii zakup akcji Daimlera był fantastyczną transakcją. Aabar zainwestował w odpowiedniej chwili i od tego czasu wartość akcji podwoiła się. Ale to szokujące, jeśli musisz zaksięgować 2,3 mld dol. straty na inwestycji, której wartość podwoiła się – powiedział agencji Reuters rozmówca znający sekrety transakcji finansowych państw znad Zatoki Perskiej.
Według tego rozmówcy i innych źródeł agencji Reuters fundusz a Abu Zabi nie tylko zaciągnął kredyty w bankach, by kupić akcje Daimlera, ale dodatkowo zawarł szczególne umowy opcji z bankami w związku z tymi kredytami.
Do czasu spłaty kredytów banki były faktycznymi właścicielami akcji niemieckiego koncernu, a fundusz z Abu Zabi wykonywać prawa z tych akcji, np. głosować na zgromadzeniach akcjonariuszy Daimlera.
Umowy opcji uzgodnione przez banki z szejkami przewidywały jednak, że jeśli kurs akcji niemieckiego koncernu znacząco wzrośnie, to fundusz z Abu Zabi powinni za to zapłacić bankom wysokie wynagrodzenie. A jeśli szejkowie nie chcieli tego zrobić, to banki przejmowały wszelkie prawa do posiadanych przez nich akcji Daimlera.
W ten sposób arabski fundusz faktycznie wystąpił jako pośrednik, który w najgorszym okresie kryzysu chronił niemiecki koncern przed wrogim przejęciem. Ale faktycznie inwestycję tę sfinansował z kredytów bankowych. Zagadką jest jednak, dlaczego Aabar zawarł z bankami umowy opcji, które sprawiły, że inwestycja arabskiego funduszu w niemiecki koncern była nieopłacalna.
Jest też tajemnicą poliszynela, że relacje Abu Zabi z Daimlerem nie ułożyły się tak bajecznie, jak zapowiadano. Latem arabski fundusz zwrócił niemieckiemu koncernowi akcje amerykańskiego producenta elektrycznych aut Tesla. Nic nie wiadomo o tym, by Daimler wraz emiratem opracowali nowe materiały dla branży motoryzacyjnej.
Daimler stracił parasol inwestorów znad Zatoki Perskiej, który chronił niemiecki koncern przed wrogim przejęciem. A w branży samochodowej właśnie zaczyna się kolejna fala kryzysu.
Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.biz, Andrzej Kublik