Sierpień 2016 roku to historyczny moment w dziejach polskiej motoryzacji. Z danych Centralnej Ewidencji Pojazdów i Kierowców wynika, że w ubiegłym miesiącu przekroczyliśmy pułap 10 mln rejestracji używanych aut z zachodu!
Ściślej: chodzi o minione 148 miesięcy, które dzielą nas od maja 2004 roku, gdy Polska stała się krajem członkowskim Unii Europejskiej. Od tego czasu, w ramach prywatnego importu, Polacy sprowadzili do kraju dokładnie 10 000 149 używanych aut. Jak wylicza instytut Samar – średnio daje to wynik 67 569 sztuk miesięcznie. Dla porównania, stymulowana przez program „rodzina 500 plus” średnia z tego roku wynosi już 76 124 pojazdy na miesiąc!
Okrągłe 10 mln sprowadzonych do Polski „używek” to dobry przyczynek do rozwiania utrwalanych ostatnio mitów dotyczących dawnej wielkości polskiej motoryzacji. Trzeba bowiem zdawać sobie sprawę z faktu, że zaledwie 12 lat obecności w UE wystarczyło, byśmy sprowadzili do kraju dwukrotnie więcej aut, niż wyprodukowano w naszym kraju przez ostatnie 60 lat!
Mało który fan polskiej motoryzacji wie, że w latach 1951 (debiut Warszawy) – 2002 („zawieszenie” produkcji Poloneza) polskie fabryki samochodów osobowych zbudowały dokładnie 6 601 962 pojazdy, wliczając w to egzemplarze przeznaczone na eksport. Po ich odjęciu okaże się, że na polskie drogi trafiło w tym czasie równe 4 529 888 Warszaw, Syren, „Dużych Fiatów”, Maluchów i wszelkiej maści Polonezów!
Z prostej matematyki wynika więc, że przez ponad pół wieku(!) zbudowano w naszym kraju o połowę mniej samochodów, niż – w ramach prywatnego importu – trafiło na nasze drogi w ostatnich dwunastu latach! Każdy trzeźwo myślący obywatel w tym miejscu powinien postawić sobie pytanie, jak to możliwe, że w kraju o tak ogromnym popycie wewnętrznym nie przetrwał ani jeden lokalny producent? Czy FSO rzeczywiście padło ofiarą używanego „złomu z zachodu”?
Otóż, nie. Prawdziwą przyczyną agonii polskiej fabryki była skandaliczna jakość produkowanych pojazdów. Miliony polskich kierowców zdecydowały się na używane Audi, Ople czy Volkswageny nie dlatego, że można je było kupić za bezcen, ale dlatego – że w przeciwieństwie do rodzimych produktów – na tych autach można było polegać. W tym miejscu wypada również rozwiać kolejny mit dotyczący cen używanych aut z zachodu. O ile dzisiaj samochód za 7 czy 10 tys. zł określić można mianem „taniego złomu”, jeszcze 15 lat temu, gdy wiele osób zarabiało na rękę po 700-800 zł, nie były to samochody dostępne dla większości!
Reasumując – chociaż, w patriotycznym duchu, karmi się dziś młodzież wieloma mitami – samochodowym gigantem nie byliśmy nigdy. Gdyby jednak komukolwiek przyszło do głowy używanie terminu „motoryzacyjna potęga”, może się on odnosić wyłącznie do współczesności! Prawdą jest, że Polska stała się zapleczem „taniej siły roboczej” dla największych światowych koncernów. Nie można jednak zapominać, ze sektor motoryzacyjny generuje dziś 8 proc. PKB, zatrudnia blisko milion rodaków i stanowi przeszło 12 proc. całkowitego eksportu!
Źródło: motoryzacja.interia.pl