Droga była za śliska, GDDKiA ją uszorstkawiała a potem nawet zmieniła nawierzchnię. Ale prokuratura i policja za jedynego winnego wypadku chce uznać kierowcę. Pan Henryk postanowił w sądzie walczyć z tym, że służby w Polsce idą na łatwiznę. Jeśli mu się uda, to może być przełomowy wyrok dla zmotoryzowanych nad Wisłą.
Miejscowość Wyżne w województwie podkarpackim. Zakręt na drodze krajowej nr 9 (obecnie nr 19) od dawna przysparzał kierowcom problemów. Dochodziło tam do wielu wypadków. Przez niecałą dekadę zginęło aż dziewięć osób. Mieszkańcy od dawna domagali się reakcji od Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, która odpowiada za drogę. Był tam nawet fotoradar, ale został zdemontowany. Ludzie twierdzili, że poważny problem pojawia się po opadach, że droga robi się bardzo śliska. Podejrzewali, że jest źle wyprofilowana. Jeden z nich, który mieszka niedaleko zakrętu, opowiadał mediom, że trzyma w domu przygotowany zestaw do ratowania ludzi – łom do otwierania zakleszczonych drzwi, ławkę, żeby na niej kłaść poszkodowanych, trójkąt ostrzegawczy.
Drogowcy zareagowali dopiero po wypadku, który wydarzył się w czerwcu 2014 r. Wówczas w drodze do pracy, w zderzeniu czołowym zginęły dwie miejscowe pielęgniarki, jadące rano do pracy. Po badaniu wypadku okazało się, że nie jechały za szybko – nie przekraczały dopuszczalnej prędkości 70 km/h.
Wówczas zarządca drogi obniżył dopuszczalną prędkość do 50 km/h. Dwa tygodnie później trasą tą jechali pan Henryk Koszałka i jego syn Krzysztof. I znów doszło do wypadku.
Mogłem przyjąć mandat 500 zł, ale zależy mi na ocaleniu kolejnych ludzi
– 1 lipca 2014 r. jechaliśmy z Polańczyka do Rzeszowa dwoma samochodami, ja pierwszym – wspomina Krzysztof Koszałka. – Kiedy wjechaliśmy do Wyżnego, w słynne zakręty, usłyszałem hałas i w lusterku zobaczyłem, jak ojca ford zostaje obrócony, zjeżdża na przeciwny pas i zderza się z oplem. Zahamowałem i cofnąłem. Wybiegłem z samochodu i poślizgnąłem się. Tak śliska była tam jezdnia.
W wypadku zostaje ranny kierowca opla, trafia do szpitala. Okoliczni mieszkańcy, obecni przy wypadku, mówią panu Henrykowi i jego synowi, że to feralne miejsce – że zawsze, zwłaszcza gdy jest mokro, dochodzi do tragedii.
Pan Henryk uważa, że to nie on popełnił błąd. Pamięta, że jechali wtedy z synem nie szybciej niż 50-60 km/h. – Za mną też jechał jeszcze jeden samochód, więc wszyscy jechaliśmy z podobną prędkością – opowiada. – Nagle samochód zaczął mi tańczyć, odbiłem kierownicą w jedną a potem w drugą stronę, obróciło mnie i uderzyłem w inny samochód. Wie pan, że na tej drodze, choć jechałem bokiem, nie było żadnych śladów? Nie było śladów hamowania. Taka była śliska.
Henryk Koszałka przez policję został uznany za winnego. Mandatu nie przyjął i postanowił walczyć o prawdę przed sądem. – Mówiłem to potem sędziemu, że mi nie chodzi o pieniądze, bo to tylko 500 zł mandatu. Mi chodzi o tych, którzy już nie mogą walczyć, bo tam zginęli, no i o tych, których dzięki temu można będzie ocalić przed wypadkiem – opowiada.
Tak zaczęła się sądowa batalia, która trwa od czterech lat. – Ojciec z tym bałaganem walczy, bo ma odwagę, czas, fundusze, i pewne przekonanie że w tym przypadku obojętności państwa naszego doprowadzało do wielkiej szkoda dla polskiego społeczeństwa – mówi Krzysztof Koszałka. – Ja się urodziłem i wychowałem w Stanach Zjednoczonym i nie mogę się z tym pogodzić, że państwo wszelkim kosztem wiecznie chce obwiniać kierowców za wypadki, a nigdy nie dopuszcza możliwości że to infrastruktura też się do tego przyczynia. Musi być jakiś winny, więc się szuka najłatwiejszego winnego – zwykłego Kowalskiego, kierowcę. Ja rozumiem, dlaczego inni poszkodowani z tym nie walczyli – brak czasu, brak przekonania, brak chęci, brak funduszy, i oczywiście strach przed państwem. Nikt z urzędników państwowych lub z wymiaru sprawiedliwości nie wierzy w obywatela, na każdym kroku chce go poniżyć i wskazać miejsce w szeregu. Na szczęście czas spędzony za granicą wyleczył nas z przynajmniej części tych obaw.
Prędkość – czyli jak najłatwiej pogrążyć kierowcę
Frustracja Krzysztofa Koszałki nie jest bezpodstawna. Zwłaszcza w świetle dokumentów, które do tej pory wraz z ojcem zgromadzili. Bo okazało się, że niedługo po tym wypadku, GDDKiA najpierw wykonała zabiegi uszorstkawiające jezdnię, a potem wymieniono nawierzchnię na nową
Ale przed Sądem Rejonowym w Strzyżowie zapowiadało się na standardowy proces. I oczywistość w polskich postępowaniach – czyli uznanie, że kierowca jechał z „nadmierną prędkością”. Biegły wskazany przez Policję w opinii z listopada 2014 r. dokonał komputerowej symulacji i ocenił, że pan Henryk jechał ok. 67 km/h. Uznał, że to właśnie „nadmierna prędkość była czynnikiem inicjującym utratę przyczepności”. Nie wykluczył, że przyczynił się też do tego nadmierny manewr kierownicą. Chociaż w tej samej analizie podkreślił najpierw: „Materiał dowodowy nie pozwala jednak na wykazanie w sposób jednoznaczny co było bezpośrednią przyczyną utraty zadanego przez kierującego samochodem Ford kierunku jazdy”.
Co ciekawe – gdyby pan Henryk jechał tamtędy dwa tygodnie wcześniej, i gdyby mieszkańcy nie wywierali presji na GDDKiA, jego prędkość nawet przy tej opinii biegłego mieściłaby się w dopuszczalnych 70 km/h. Dlatego najprostsze dla organów ścigania wyjaśnienie – niedostosował prędkości do warunków, więc jest winny – nie było dla niego wiarygodne ani wystarczające. – Ta opinia była tak wadliwa, że zleciliśmy drugą, którą sąd dopuścił do akt – mówi Krzysztof Koszałka.
W drugiej opinii z lipca 2015 r. biegły z Krakowa – dr inż. Stanisław Walczak – oszacował, że samochód pana Henryka nie jechał więcej niż 60 km/h. Uznał też, że tak mocne skręcanie kołem kierownicy, które miałoby odpowiadać za zachowanie auta, byłoby małoprawdopodobne. A „Jeżeli kierujący samochodem ford focus nie wykonywał nieprawidłowych ruchów, gwałtownych ruchów kierownicą, to jedyną technicznie możliwą przyczyną utraty stateczności i kierowalności przez pojazd na łuku drogi mógł być obszar nawierzchni jezdni, gdzie był znacznie mniejszy współczynnik przyczepności poprzecznej” – uznał.
Ten biegły podważył też parametry przyjęte do wyliczeń w pierwszej opinii. Wskazał również, że wcześniej w tym miejscu drogi dochodziło do wielu wypadków. „Podjęte przez GDDKiA środki naprawcze w postaci oczyszczenia nawierzchni oraz zwiększenia jej szorstkości wskazuje, że problem z przyczepnością występował zwłaszcza na śliskiej nawierzchni jezdni” – napisał biegły Walczak.
GDDKiA w piśmie do miejscowej policji 7 października 2014 r. przyznała, że poprawiała drogę po wypadku pana Henryka: „(…) celem poprawy cech nawierzchni na łukach zastosowano zabieg polegający na zwiększeniu szorstkości nawierzchni, oczyszczeniu jej i odtłuszczeniu. Zabieg – zrealizowany przy pomocy urządzenia pracującego przy użyciu wody pod bardzo wysokim ciśnieniem (2500 bar) – przeprowadzono na odcinku cyklicznie w dniach 22-23.07.2014 r., 19.08.2014 r. oraz 24.09.2014 r.”. – napisał Tadeusz Kempiński, zastępca dyrektora oddziału GDDKiA.
Poprawianie dobrej jezdni?
Sąd w Strzyżowie musiał mieć sporo wątpliwości, bo sam zlecił trzecią opinię w tej sprawie. I ta okazała się miażdżąca dla zarządcy drogi.
Mgr Dariusz Suchomski w opinii z września 2016 r. napisał, że samochód pana Henryka poruszał się z prędkością ok. 55 km/h. A z jego wyliczeń wynikało też, że maksymalną prędkością, z jaką w tamtych warunkach można było pokonać zakręt wynosiła 67 km/h (a więc taka, jaką pierwszy biegły na zlecenie Policji uznał za nadmierną, inicjującą poślizg!). Wniosek? „Można stwierdzić, że jest bardzo mało prawdopodobne, żeby prędkość z jaką poruszał się kierujący samochodem ford focus, na przedmiotowym łuku drogi była zasadniczą przyczyną utraty stateczności i kierowalności przez pojazd” – uznał biegły.
Ten biegły dołączył też do swojej opinii wyniki pomiarów właściwości przeciwpoślizgowych z GDDKiA. Z pomiarów dla nawierzchni drogi w miejscowości Wyżne wykonanych 3 lipca 2014 r. wynika, że zdecydowana większość nawierzchni ma „niezadowalający” lub „zły” stan przeciwpoślizgowy.
Nie dziwi więc fakt, że oprócz uszorstkowienia jezdni po wypadku, Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad zdecydowała się też na wymianę całej nawierzchni. Prawnicy zapytali o to GDDKiA oddział w Rzeszowie. W piśmie z 22 września 2015 r. Mariusz Błyskal, zastępca dyrektora oddziału GDDKiA, przyznał, że w dniach 7-10 września 2015 r. na drodze krajowej w miejscowości Wyżne wymieniono warstwę ścieralną nawierzchni (oraz oznakowanie poziome). Dlaczego? „W celu zwiększenia parametrów szorstkości nawierzchni oraz odblaskowości oznakowania na krętym odcinku drogi” – napisał wiceszef rzeszowskiego oddziału GDDKiA.
W sądzie przedstawiciel GDDKiA był pytany, dlaczego uszorstkowiano jezdnię, a potem wykonano remont nawierzchni. Odpowiedział: „Rutynowo”. – Rutynowe czynności to może być codzienne wstawanie, zjadanie śniadania i jazda do pracy, a nie przeprowadzanie remontu drogi! – wskazuje Henryk Koszałka.
Prokurator nie odpuszcza
Fakty dotyczące naprawy drogi i dwie opinie biegłych okazały się dla prokuratury niewystarczające. – Ba, prokurator się wręcz oburzył i zażądał czwartej opinii, tym razem od Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie. Tę przysłano nam w styczniu – mówi Krzysztof Koszałka.
W tej opinii z 29 grudnia 2017 r. eksperci obliczali symulację zderzenia. Przyjęli współczynniki przyczepności – 0,4 oraz 0,5. W oparciu o nie z symulacji wyniknęło, że samochód pana Henryka mógł jechać 59-64 km/h. Ponieważ nie dało się ustalić, ile dokładnie jechał tuż przed wypadkiem, ani dlaczego wpadł w poślizg, biegli… przyjęli, że najpierw gwałtownie skręcił w prawo a potem w lewo. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta – bo jechał za szybko.
Biegli z Krakowa także widzieli badania współczynnika tarcia nawierzchni, które wykonano trzy dni po wypadku pana Henryka. Odnotowali, że zdaniem GDDKiA parametry jezdni były tam niezadowalające i wymagające remontu. Uznali jednak, że śliska jezdnia nie miała wpływu na wypadek, bo i na wcześniejszych odcinkach trasy nawierzchnia była tak samo śliska, więc kierowca nie mógł zostać nagle zaskoczony zmianą.
Krakowscy eksperci wprost odrzucili pomiary właściwości przeciwpoślizgowych zrobione przez GDDKiA – uznając, że to się przydaje do określania potrzeb remontowych, ale ich zdaniem nie nadaje się do przeprowadzania rekonstrukcji wypadków drogowych.
Podsumowanie jest więc krótkie i proste jak w pierwszej, wykonanej dla Policji opinii biegłych: śliska jezdnia nie wpłynęła na wypadek, winny jest pan Henryk, by wybrał złą taktykę jazdy (choć biegli bez śladów na szosie nie są w stanie ustalić, jakie to były złe manewry) i „niedostosował prędkości do warunków drogowo-amtosferycznych”, bo gdyby jechał 50 km/h, to z symulacji wynika, że nie wpadłby w poślizg.
Sąd Rejonowy w Strzyżowie ma teraz niełatwe zadanie. Czy uzna, że winny na drodze jest tylko kierowca, choć zarządca pozwala mu jeździć na drodze, której nawierzchnię sam uznaje za niezadowalającą? Może się okazać już dzisiaj – kolejna rozprawa odbędzie się 13 lutego 2018 r. o godzinie 9.45.
Łukasz Zboralski, brd24.p