W czerwcu świat obiegła wiadomość, że Norwegia chce od 2025 r. zakazać sprzedaży samochodów spalinowych. Zwolennicy aut elektrycznych bili brawo, a tradycjonaliści preferujący zalety benzyniaków i diesli nie mogli w to uwierzyć. Choć zajęło to chwilę, wreszcie całą sprawę skomentował norweski rząd i poinformował, że to nieprawda.
Rzecznik norweskiego Ministerstwa Transportu poinformował, że rząd w swoim planie ma zmniejszenie emisji trujących spalin, ale nie ma zamiaru wprowadzać żadnego zakazu sprzedaży samochodów spalinowych od 2025 roku. Jak wytłumaczył, rząd chce zachęcać do zakupu ekologicznych samochodów, stosując marchewkę, a nie kij. Co to oznacza? Przede wszystkim kontynuowanie dzisiejszych metod, a zatem zapewnianie dopłat do samochodów elektrycznych.
Dzięki takim subwencjom w Norwegii missany leafy, volkswageny e-golfy i tesle modele S widać na każdym kroku. Samochody elektryczne stanowią w tym skandynawskim kraju aż 24 proc. sprzedawanych aut. Czy to auta zasilane wyłącznie prądem, czy hybrydy plug-in, stanowią często większość kupowanych wersji wśród popularnych modeli. Wystarczy popatrzeć na statystyki. Zdecydowanie najpopularniejszym samochodem w pierwszej połowie 2016 roku w Norwegii był Volkswagen Golf, a aż 55 proc. sprzedanych egzemplarzy stanowiły wersje elektryczne. Drugi na liście Mitsubishi Outlander to w 88 proc. odmiana PHEV. Kolejny VW Passat to 50 proc. wersji PHEV, a na czwartym miejscu uplasował się elektryczny Nissan Leaf. Dane te pokazują, że w sytuacji, gdy samochody elektryczne i hybrydowe stają się atrakcyjne cenowo, klienci bardzo chętnie wybierają takie wersje.
Zatem Norwegowie nie mają zamiaru rezygnować z dopłat do aut elektrycznych, ale nie chcą też wprowadzać zakazu sprzedaży aut spalinowych. Wystarczy zwrócić uwagę na to, że odległości między miejscowościami w Norwegii często są duże i podróż z długimi przerwami na ładowanie akumulatorów byłaby po prostu uciążliwa, a zatem (przynajmniej na obecnym etapie technologicznym) nie każdy może zamienić samochód na elektryczny.