Pieniądze lubią ciszę. Szczególnie duże pieniądze, a z takimi mamy do czynienia w przypadku potencjalnej zagranicznej inwestycji w polską motoryzację. Tymczasem jeden z przedstawicieli polskich władz zamiast wpierw doprowadzić rozmowy z ewentualnym inwestorem do szczęśliwego końca, a dopiero później pochwalić się sukcesem, radośnie zaczął opowiadać dziennikarzom o ewentualnej, niewykluczonej, możliwej, potencjalnej, a nade wszystko tajemniczej, inwestycji. Na koniec zaapelował o cierpliwość, której jemu samemu najwyraźniej tak bardzo zabrakło.
Wiadomość o możliwym ulokowaniu w Polsce produkcji samochodów wzbudziła wielkie zainteresowanie na naszym motoryzacyjnym podwórku. Nic dziwnego. W czasach, gdy więcej mówi się o nadwyżce produkcji aut w Europie i związanej z tym potrzebie zamknięcia co najmniej 10 zakładów, uruchomienie nowej fabryki byłoby ewenementem na skalę europejską. Atmosferę podgrzał jeszcze nimb tajemniczości, którym inwestycję otoczył rzeczony przedstawiciel rządu. Co bowiem wiadomo?
Niewiele: że jest chętny inwestor („gracz z pierwszej półki światowego przemysłu motoryzacyjnego”), że w grę wchodzi produkcja samochodów, że pod uwagę branych jest wstępnie 6 lokalizacji w Polsce, że docelowo, w 2018 roku znalazłoby w zakładzie pracę ok. 3 tys. osób, a jego zdolności produkcyjne byłyby rzędu 100 tys. aut.
Na tej kruchej podstawie w mediach natychmiast ruszyła fala spekulacji: o kogo może chodzić i gdzie może powstać fabryka? Trudno się dziwić. Media są po to, by informować, nawet jeśli podstawy do formułowania wniosków są słabe. Władza (a właściwie jeden jej przedstawiciel) rzuciła ochłap informacji, na który media, zgodnie ze swą naturą, rzuciły się, by się w niego wgryźć i przygotować na jego podstawie strawę w postaci newsa.
Na giełdzie pomysłów pojawiła się cała lista potencjalnych inwestorów. Padały nazwy amerykańskiej „wielkiej trójki”: Forda, Chryslera i General Motors. Swoich zagorzałych zwolenników miały marki japońskie – Mazda czy Toyota oraz gracze koreańscy – Hyundai i Kia. Zmysł tropiciela prowadził niektórych ekspertów do dalekich Chin. W końcu jednak okazało się, że ewentualnego inwestora należy raczej upatrywać znacznie bliżej – w koncernie Volkswagen.
Ujawnione przez przedstawiciela polskiego rządu informacje dotyczące wielkości rocznej produkcji (100 tysięcy sztuk) mogą wskazywać, że w grę wchodzi produkcja aut dostawczych lub podwykonawstwo kilku modeli na rzecz któregoś z producentów aut osobowych. A tu trop wiódł do dwóch potencjalnych inwestorów: firmy Magna i Volkswagena. Magna jednak zaprzeczyła, że w najbliższym czasie planuje jakąkolwiek inwestycję w produkcję samochodów. Na placu boju pozostał więc koncern z Wolfsburga i jego model Crafter. We wrześniu tego roku Mercedes, który dotychczas produkował Craftera na rzecz VW, zapowiedział, że z końcem 2016 roku zakończy tę produkcję. VW musi więc znaleźć nową lokalizację dla swego, cieszącego się popularnością, modelu, który dotychczas wytwarzany był w liczbie około 40 tys. sztuk rocznie. Plany na najbliższe lata zakładały stopniowy wzrost produkcji, szczególnie że roczna produkcja spokrewnionego z Crafterem modelu Mercedes Sprinter wynosi ok. 150 tys. sztuk. Docelowo więc produkcja nowego Craftera może osiągnąć poziom, o którym mowa (ok. 100 tys. pojazdów). Wiadomo również, że od dłuższego czasu Volkswagen poszukiwał lokalizacji pod nowy zakład na terenie Polski. Rok temu delegacja niemieckiego koncernu odwiedziła warszawską Fabrykę Samochodów Osobowych. Na wiosnę tego roku badała zaś m.in. możliwości ulokowania produkcji na terenie byłej fabryki Daewoo Motor Poland w Lublinie. Wydaje się jednak, że bardziej naturalnym terenem inwestycji jest Wielkopolska, a więc rejon w którym Volkswagen ma już jedną fabrykę (w Poznaniu) i gdzie powstanie nowe centrum logistyczne Volkswagena (w Komornikach koło Poznania) o powierzchni 30 tys. m2. W grę może wchodzić jedna z dwóch wymienianych na giełdzie lokalizacji: Września lub Swarzędz. Przemawia za nimi dobra komunikacja (bliskość autostrady łączącej Polskę z Niemcami – głównym odbiorcą produktów Volkswagena z Polski), planowana budowa centrum logistycznego i szereg działających wokół lokalnych dostawców koncernu.
Raz rozpędzoną machinę spekulacji niełatwo zatrzymać. Jedna z gazet zdążyła już poinformować, że potencjalna (przypominam, że ciągle jeszcze nieznana) inwestycja może nie dojść do skutku i nawet znalazła już winnych temu stanowi rzeczy. Tytuł sporego artykułu krzyczał: „Fabryka Volkswagena może nam przejść koło nosa. Przez opieszałość posłów”. Także lead był utrzymany w dramatycznym tonie: „Potentat motoryzacyjny zamierza wybudować w Polsce kolejną fabrykę. I wszystko wskazuje na to, że czas na konkretny lobbing już przespaliśmy. Na ponadpartyjną koalicję w tej sprawie też szans raczej nie ma” – wieścili autorzy. Zgroza! I dopiero z lektury tekstu można było wywnioskować, że chodzi o szanse jednej z ewentualnych, niewykluczonych, możliwych, potencjalnych, ale wciąż nieokreślonych lokalizacji.
Można spodziewać się kolejnych tego typu dywagacji, gdyż im dłużej będzie teraz trwała cisza wokół inwestycji ze strony inwestora i władz, tym więcej wolnego pola zostanie dla spekulacji. Szczególnie, że anonsowany termin oficjalnego ogłoszenia planów budowy w Polsce nowej fabryki samochodów – połowa grudnia – właśnie minął. Mleko już się rozlało i dalsze podgrzewanie emocji nie służy raczej negocjacjom. Chyba, że „puszczenie oka” w jednej sprawie związanej z motoryzacją miało za cel przykrycie innej, np. takiej jak możliwy na początku przyszłego roku chaos na rynku sprzedaży spowodowany tzw. „okienkiem derogacyjnym”, które zostało otwarte w wyniku opieszałości rządu w przeprowadzeniu procedury dotyczącej nowej derogacji VAT od zakupu aut firmowych. Ale to chyba zbyt daleko idąca teoria spiskowa… Łatwiej uwierzyć, że koniec roku i sezonu ogórkowego (choć może należałoby raczej powiedzieć: grzybowego) sprzyja informacjom o sukcesach władzy.
Dariusz Balcerzyk
IBRM Samar