Głównym celem dla nas jest dzisiaj rynek europejski – największy pod względem potencjału konsumpcyjnego na świecie. Najtańszymi w tym obszarze miejscami dla produkcji są Polska, Czechy, Słowacja lub Rumunia – mówi Roman Karkosik w rozmowie z Adamem Sofułem i Jackiem Ziarno.
Co administracja rządowa powinna robić, by zintensyfikować proces internacjonalizacji polskich firm? I czy w ogóle powinna coś robić, bo neoliberalizm gospodarczy i tu chciałby ograniczyć rolę państwa.
– W moim odczuciu w rozwoju polskiej gospodarki, a co za tym idzie – polskich przedsiębiorców osiągnęliśmy taki etap, na którym bez „internacjonalizacji działalności produkcyjnej” dalszy rozwój jest raczej niemożliwy. Nasi biznesmeni stają się coraz bardziej globalni, muszą więc pod tym kątem patrzeć na biznes – np. na koszty produkcji, rozwój i koszt pozyskania rynku.
Oczywiste, że nikt przedsiębiorcy nie zastąpi w ponoszeniu ryzyka biznesowego, podejmowaniu konkretnych decyzji. I sądzę, że żaden rozsądny biznesmen nie liczy, że państwo poda mu na tacy gotowy przepis na biznes. Ale jest wiele instrumentów, którymi można przedsiębiorców wspierać.
Na nowych rynkach?
– Należy pamiętać, że dla nas głównym celem jest dzisiaj rynek europejski – największy pod względem potencjału konsumpcyjnego na świecie. Najtańszymi w tym obszarze miejscami dla produkcji, która docelowo ma trafić do UE, są Polska, Czechy, Słowacja lub Rumunia. I myślę, że właśnie koszt produkcji będzie w dalszym ciągu decydujący dla lokalizacji nowych inwestycji przemysłowych. Tym bardziej że jednym z najmocniej eksploatowanych haseł pozostaje ostatnio reindustrializacja gospodarki unijnej.
Jeżeli zatem zdecydowaliśmy się na przejęcie firm w tzw. Starej Europie, to praktycznie natychmiast powinniśmy zdublować moce produkcyjne w jednym z wspomnianych już krajów, by finalne koszty produkcji obniżyć do poziomu pozwalającego na osiągnięcie globalnej konkurencyjności naszego produktu.
I tu pomoc państwa i jego instrumentów prorozwojowych może być bardzo przydatna – mówię o wsparciu takich instytucji, jak ARP, BGK, KUKE, PAIZ, PARP czy PIR. Pada z ich strony wiele deklaracji dotyczących wsparcia takich projektów, ale jak będzie w praktyce, przekonamy się niebawem sami.
Firmy z mojego portfela (Boryszew, Impexmetal i Alchemia) – od dłuższego czasu aktywne za granicą – chętnie by z takiej pomocy skorzystały przy planowanych, nowych projektach inwestycyjnych, które chcą zrealizować w Polsce i poza Polską.
Na początku roku prawie wyzbył się pan udziałów w spółce-udziałowcu Krezusa, co miało związek z kłopotami z działalnością spółki na gwinejskim rynku – wskutek kryzysu, wywołanego epidemią eboli w tamtym regionie. W ubiegłym roku stał się pan członkiem Rady Polskich Inwestorów w Afryce. Czy trudne do przewidzenia doświadczenia z Gwinei ostudziły pana zainteresowanie tym kontynentem?
– Afryka na pewno ma przed sobą przyszłość, szczególnie jeżeli chodzi o surowce, ich eksploatację i przetwórstwo do „poziomu wsadowego” dla dalszego bardziej zaawansowanego technologicznie przetwarzania w Europie, USA, Chinach i innych miejscach na świecie. Poziom trudności w realizacji takich projektów jest jednakże bardzo wysoki, a ryzyka – często nieprzewidywalne. Nadal zatem na ten obszar patrzę z zainteresowaniem, choć na pewno z mniejszym optymizmem niż do tej pory…
W jakim stopniu w pańskiej działalności bierze pan w rachubę ryzyko polityczne (przykład Indonezji może wskazywać, że nie jest to bez znaczenia)? Boryszew Plastic Rus miał produkować głównie na potrzeby VW w Rosji, tymczasem koncern ten ogranicza tam działalność, a rosyjski rynek samochodowy pikuje. Jakie inne spółki grupy czy nowe przedsięwzięcia mogą zrekompensować gorsze wyniki w Rosji?
– Niestety, ryzyko polityczne w wielu rejonach świata istotnie jest podwyższone. Cały czas wśród wielu polityków zasada ,,nikt ci tyle nie da, ile ja ci obiecam” pozostaje standardem, czego efektem są sytuacje podobne do tej, z jaką mamy do czynienia (wspólnie z Volkswagenem) w Rosji czy też mieliśmy w Indonezji.
Podobnie zresztą oceniam obecną sytuację w Brazylii, gdzie koszty produkcji i działalności gospodarczej w warunkach „przesocjalizowania” rynku pracy skłaniają raczej do przeniesienia działalności produkcyjnej do Meksyku czy USA. Chiny na razie dają jeszcze jakąś szansę na rozwój efektywnego biznesu, choć to rynek bardzo „ksenofobiczny” i – niestety – o wciąż rosnących kosztach produkcji.
Rozmawiali: Adam Sofuł, Jacek Ziarno
Cała rozmowa z Romanem Karkosikiem ukaże się w czerwcowym wydaniu miesięcznika Nowy Przemysł
Autor: WNP.PL (ADAM SOFUŁ, JACEK ZIARNO)