Będą zwalniać starszych, a może tych, którzy nie byli dość kreatywni? W Fiacie bardziej niż na święta czekają na listę 1,5 tys. osób, które stracą pracę.
Piątek, 7 grudnia. W południe związkowcy z tyskiej fabryki Fiata spotkają się z zarządem. Co roku o tej porze rozmawiają o świątecznych premiach dla pracowników. Ale zarząd informuje: – Samochody sprzedają się coraz gorzej i zamiast trzech zmian będziemy pracować na dwie. Dla 1,5 tys. ludzi nie będzie pracy.
W fabryce dzwonią telefony, w komórkach piszczą sygnały wiadomości. Kilkanaście minut później o tym, że na bruku wyląduje prawie co trzeci pracownik, wie już cały zakład. Godzinę później – ludzie z sąsiednich fabryk, które robią dla Fiata fotele, silniki, uszczelki, podzespoły. Zwolnienia w Fiacie to dla nich też katastrofa.
– Powietrze jest gęste. Boją się wszyscy. Wiem, że jak nie na mnie padnie, to na pewno wyleci któryś z moich kolegów. Przy choince będziemy siedzieć jak na szpilkach, bo wiadomość, kto jest do zwolnienia, mamy dostać na początku roku. Z żoną mamy kredyt na nowe meble i kino domowe. W zeszłym roku byliśmy na Krecie, w tym chcieliśmy lecieć do Egiptu. A teraz nie wiadomo, jak będzie. Dobrze chociaż, że nie mamy dzieci – mówi Andrzej. Więcej się o nim niczego nie dowiemy. Nie zdradzi, jakie stanowisko zajmuje w fabryce ani jak długo pracował. – Ustalą, że rozmawiam z gazetami, i już po mnie – mówi. Pod nazwiskiem w fabryce Fiata nie chce mówić nikt.
– Pan się nie dziwi, ludzie są zastraszeni. Zwłaszcza teraz, gdy układana jest lista nazwisk do zwolnienia – wyjaśnia Franciszek Gierot, szef Sierpnia ’80 w zakładzie. Opowiada historię sprzed kilku lat. – Przyjechali dziennikarze z Włoch, którzy chcieli coś napisać o fabryce w Tychach. Znaleźli małżeństwo, które pracuje w zakładzie, i ktoś z włoskiego zarządu to potem przeczytał. Obydwoje mieli potem poważne kłopoty – mówi. Włoskim dziennikarzom wyznali, że popierają strajk w obronie miejsc pracy.
Staremu dali jedynkę
– Najgorsza jest niepewność. Nie wiadomo, kto będzie zwalniany w pierwszej kolejności. Młodzi czy starzy? Pewnie młodzi, bo stary to już roboty nie znajdzie. W Fiacie, jak się pracuje w nadgodzinach, można zarobić nawet 4 tys. na rękę. Mam prawie 50 lat, rodzinę, dwójkę dzieci i kredyt do spłacenia. Kto mi zapewni taka pensję? Kto mnie weźmie? – pyta jeden z pracowników.
Wanda Stróżyk, szefowa „Solidarności” w Fiat Auto Poland, też chciałaby się dowiedzieć, na jakich zasadach będą tworzone listy zwalnianych. Ale podejrzewa, że w zakładzie, niestety, będą się pozbywać starych. – Podmienią ludzi. Zostaną młodzi, bo są tańsi. Może będą brać pod uwagę roczną ocenę pracowniczą? – zastanawia się przewodnicząca.
Co roku każdy z pracowników jest oceniany. Stopnie podobne jak w szkole. Jedynka najgorsza, czwórka najlepsza. W zarządzie spółki wyjaśniają, że w ocenie liczy się kreatywność, sumienność, mobilność i chęć podnoszenia kwalifikacji. Pracownicy mogą też zgłaszać wnioski racjonalizatorskie.
– Jak człowiek, który przez kilka godzin przykręca koła, ma być kreatywny? I jakie wnioski dotyczące usprawnień w pracy ma zgłaszać? Że będzie tańcował przy tych oponach i przerzucał oponę z jednej ręki do drugiej? Nie wiadomo dokładnie, jakie są kryteria przyznawania tych ocen. Mamy pracownika, który ma 57 lat, z czego ponad 30 przepracował w Fiacie. Zawsze robił to samo, ale za ostatni rok dostał jedynkę – mówi Stróżyk.
Robotników interesuje tylko jedno: jak będą tworzone listy zwalnianych pracowników. Emocje budzi też wysokość odpraw. Plotka głosi, że może sięgnąć nawet półtorarocznej pensji. Tylko co dalej? – Wolę mieć pracę niż kilkadziesiąt tysięcy złotych na do widzenia. Pieniądze szybko się skończą, a pracy nigdzie nie ma – mówi jeden z pracowników. Pod bramą zakładu ludzie wyładowują złość: – Nasi politycy nas sprzedali! Włosi sobie pomogli, bo ich premier wymógł na zarządzie firmy przeniesienie produkcji nowej Pandy fabryki Pomigliano d’Arco pod Neapolem. Panda należy się nam, to myśmy ją dopracowali i wypromowali. To teraz jeden z najlepiej sprzedających się samochodów. Teraz będą ją produkować Włosi. Dziwne, bo koszt produkcji auta jest we Włoszech jest o wiele wyższy niż u nas. Ale to Włosi będą mieli robotę, a my nie. Tu nie chodzi o ekonomię, ale o czystą politykę. Włoski rząd zawalczył z koncernem, żeby mieć spokój społeczny. Nasz nie zrobił kompletnie nic! Przez to cierpimy.
– Obliczyliśmy, że przez ostatnie dwa lata już zwolniono 1,5 tys. ludzi. Kolejne 1,5 tys. to prawdziwy dramat – mówi Stróżyk.
Na Sycylii też zwalniali
W zarządzie firmy też mają żal. Głównie do mediów – o to, że po ogłoszeniu informacji o zwolnieniach w świat poszedł przekaz, jakoby koncern w ogóle zamykał tyską fabrykę. – Po koniecznej restrukturyzacji Fiat Auto Poland nadal będzie numerem jeden w przemyśle motoryzacyjnym w Polsce, największym producentem samochodów wśród zakładów Fiata w Europie i jednym z ważniejszych pracodawców nie tylko na Śląsku. Będzie też ważnym przedsiębiorstwem dla polskiej gospodarki. Spółka nie miała innego wyjścia. Europa przestała zamawiać samochody, szczególnie te z segmentu A, a takie samochody produkujemy w tyskim zakładzie – mówi Bogusław Cieślar, rzecznik prasowy Fiat Auto Poland. Ocenia, że rynek włoski, jeśli chodzi o sprzedaż samochodów, wrócił do poziomu z 1971 roku, a właśnie tam koncern sprzedaje około 60 proc. produkcji.
– W ciągu tego roku mieliśmy już 34 dni przestoju w produkcji samochodów (nie wliczając w to trzytygodniowej przerwy urlopowej w sierpniu), właśnie z powodu braku zamówień. Nie można było tak pracować, w końcu trzeba było podjąć bardzo trudną decyzję o restrukturyzacji spółki, o koniecznych zwolnieniach grupowych i pracy w 2013 roku na dwie zmiany – mówi Cieślar.
Zaprzecza, że głównym powodem trudności Fiat Auto Poland była decyzja o uruchomieniu produkcji nowej Pandy we Włoszech. – W minionym roku Fiat zamknął fabrykę na Sycylii, gdzie pracę straciło 1,6 tys. osób. W tej fabryce była wcześniej produkowana Panda pierwszej generacji i Lancia Y, a produkcja ich następców została uruchomiona w tyskim zakładzie – przypomina Cieślar. – A w zakładzie w Pomigliano d’Arco z powodu spadku zamówień także są zarządzane przestoje w produkcji.
Mamy już pracę dla 200 osób
– Zwolnienia w Fiacie to cios dla całego miasta – mówi Andrzej Dziuba, prezydent Tychów. Ale, jak dodaje, spodziewany, bo wszyscy widzieli, co od miesięcy dzieje się w branży motoryzacyjnej. – To się musiało tak skończyć, ale mieliśmy czas, żeby się do tego przygotować. I mamy doświadczenie. W 2002 roku Fiat też zwalniał setki ludzi i wtedy firma nie dawała tak dobrych warunków. Teraz Fiat zapewnia, że nie puści ludzi z gołymi rękami. Podobno chodzi o odprawy, jakich jeszcze nikt na Górnym Śląsku nie widział. Jeśli Fiat da tym ludziom rybę, to my damy wędkę – mówi prezydent, mając na myśli specjalny projekt znajdowania pracy przygotowywany przez samorząd, urząd pracy i organizacje przedsiębiorców. Minister pracy zadeklarował, że rząd może przekazać na ten cel nawet 300 mln zł. Tylko że zwolnienie 1,5 tys. osób w Fiacie oznacza trzy albo cztery razy tyle ludzi, którzy stracą pracę w zakładach kooperujących z fabryką. Dla 130-tysięcznych Tychów może to oznaczać trzęsienie na rynku pracy.
Dziuba przypomina, że podczas poprzedniego kryzysu w branży motoryzacyjnej bezrobocie w Tychach wynosiło 10 proc. Teraz – 6,6 proc. Zwolnieni z Fiata i ze spółek pracujących dla koncernu mogą znaleźć pracę w zakładach tyskiej strefy ekonomicznej. Tyscy urzędnicy są już po słowie z tymi firmami i znaleźli już pierwszych 200 miejsc. Nie mają jednak wątpliwości, że dla wszystkich pracy nie starczy.
Według prof. Marka Szczepańskiego, socjologa z Uniwersytetu Śląskiego, region wpadł z deszczu pod rynnę. Najpierw cała śląska gospodarka była oparta na węglu, teraz na fabrykach samochodów. Na jednym krańcu województwa stoi fabryka Fiata, na drugim – Opla w Gliwicach. – Jedną monokulturę zastąpiliśmy inną – mówi prof. Szczepański. – Już w latach 90. przestrzegałem, że to się może kiedyś zemścić. Kłopoty tak ogromnych koncernów oznaczają problem dla całego regionu. Zabrakło nam odwagi i wizji, żeby szukać dużych inwestorów związanych z innymi branżami, głównie z wysokimi technologiami. U nas wciąż pokutuje myślenie, że nie ma sensu budować pola golfowego, galerii sztuki czy ekskluzywnych restauracji, skoro na ulicach mamy dziury. Bez odwagi tworzenia takich miejsc nigdy nie przyciągniemy artystów, pracowników biur designerskich i specjalistów, którzy są motorem napędowym nowoczesnej gospodarki. Zamiast tego będziemy mieli montownie samochodów wymagające prostej siły roboczej i podatne na wahania koniunktury.
Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.biz, Jacek Madeja