Czy samochód elektryczny to odpowiedni środek transportu dla każdego? Z takimi zagadnieniami zmierzyli się uczestnicy #eRajdu zorganizowanego przez redaktorów portalu Wysokie Napięcie. Na trasie Warszawa – Łódź – Poznań – Wrocław – Warszawa zmierzyli się przedstawiciele redakcji: Polityka Insight, Dziennik Gazeta Prawna, Wysokie Napięcie, Tok fm i BiznesAlert.pl. Naszą redakcję reprezentowała Agata Rzędowska entuzjastka elektromobilności. Towarzyszyli jej mąż i córka. O barierach i oczekiwaniach wobec władz rozmawiają Agata i Jerzy Rzędowscy.
Agata Rzędowska: Jak się czuje kierowca samochodu elektrycznego po pokonaniu niemal połowy z 1000 km w jeden weekend? Zasililiśmy elitarne grono.
Jerzy Rzędowski: Z całą pewnością samochody dały radę, choć chęć zwiększenia zasięgu zmusza czasem do zabiegów rodem z Apollo 13. Gorzej z ładowarkami, których sieć jest niemal symboliczna.
Czy masz satysfakcję, że się udało? Bo mnie cieszy, że nigdzie nie stanęliśmy, nie włączył się “tryb żółwia” i prawie zawsze dojeżdżając do stacji ładowania mieliśmy około 50 km zasięgu.
Mam, oczywiście, że mam. Przez całą drogę przychodziły mi do głowy porównania z pionierami automobilizmu, czy nawet z moto-turystami z lat 80. Oni mogli zabrać ze sobą kanister z benzyną, my nie zabierzemy power-banku dającego taki sam dodatkowy zasięg. Jesteśmy skazani na ładowarki, potrzebujemy ich jak najwięcej, jak najmądrzej rozmieszczonych i jak najszybszych.
Najmądrzej?
Najmądrzej – to znaczy tam, gdzie potrzebują ich użytkownicy, mogąc miło i pożytecznie spędzić czas w trakcie ładowania. Kierowcy „spalinowi” łączą ze sobą tankowanie, toaletę i posiłek na jednym postoju. Nie ma uzasadnienia, by kierowcy „elektryczni” musieli to rozdzielać.
Ja nie jestem pewna czy aż tak wiele tych najszybszych ładowarek nam potrzeba. Przyzwyczailiśmy się trochę do tego, że po Polsce lubimy się włóczyć własnym samochodem. Przecież można wsiąść w pociąg i dojechać do Rzeszowa albo Wrocławia, a na miejscu skorzystać z carsharingu jeśli chce się zrobić wypad za miasto na szybkie zwiedzanie. Ładowanie to złożony temat. Gdybyśmy na miejscu we Wrocławiu w hotelu lub nieopodal mieli dostęp do ładowania w nocy drugi dzień wyglądałby całkiem inaczej. Byłby czas na zwiedzanie. Podobnie w Sieradzu. Koczowaliśmy przy ładowarce zamiast iść zwiedzać.
Zauważ, że niemal wszystkie ładowarki wymagały zjechania do miasta (Sieradz na trasie Wrocław – Łódź, Koło na trasie Łódź – Poznań). Poza nielicznymi wyjątkami (np. Rzgów – Centrum Handlowe „Ptak”) przy trasach przelotowych możliwe jest tylko ładowanie „ze ściany”, a więc długotrwałe, i tylko dzięki uprzejmości obsługi stacji benzynowej lub innej firmy z gniazdkiem dostępnym z zewnątrz.
Jedno z zaplanowanych doładowań w Sieradzu, okazało się wyzwaniem. Ładowarka znajduje się tam na dachu Centrum Handlowego „Dekada”. Fakt, że ochroniarz szybko otworzył nam wjazd na parking, nieczynny w wolną niedzielę i nawet pozwolił skorzystać ze służbowej toalety. Co z tego, skoro był „korek”. W przypadku stacji (tego modelu) ładowania korek robią już dwa samochody. Utrudnienie jest większe, jeśli jednym z nich jest gburowaty właściciel Tesli zajmujący dwa miejsca naraz (niestety, nie dał szansy zaprzeczyć popularnym stereotypom o kierowcach Tesli).
No, tak. Nikt inny jak kierowca Tesli odpiął mi już kiedyś samochód od ładowarki jak tylko zniknęłam za rogiem…
Korek ten spowodował dużą zmianę w planie podróży, ponieważ zmusił nas właśnie do półtoragodzinnego pikniku przy samochodzie.
A my potrzebowaliśmy 15-20 minut na doładowanie żeby ruszyć dalej. Korzystaliśmy w czasie przejazdu z ładowarek Greenway (poza drobnym wyjątkiem wolnego ładowania z urządzenia ABB w Manufakturze w Łodzi), a ta sieć póki co stawia stacje w centrach handlowych. Idealna przestrzeń do ładowania to MOP-y albo już istniejące stacje paliwowe.
To dlaczego ich tam nie ma?
MOP-y zwyczajnie nie mają tyle mocy. Cała “impreza” staje się bardzo droga jeśli taką moc trzeba “dociągnąć”. Sieciowa gastronomia zlokalizowana przy autostradach ma mocy “na styk” żeby nie ponosić dodatkowych kosztów, a stacje paliwowe mają plany budowy infrastruktury ładowania, ale jeszcze długa droga przed nami zanim owe stacje się pojawią. Czyli jeszcze wielu kierowców doświadczy “range anxiety”.
Albo będzie jechać z Warszawy do Darłowa z noclegiem po drodze… Wraz z rozwojem technologii i zwiększeniem pojemność baterii ceny muszą spaść, więc samochody elektryczne staną się bardziej bezobsługowe i łatwiej dostępne. Ale teraz problemem jest jednak infrastruktura – porównanie mapy ładowarek w Polsce oraz w Niemczech czy nawet Czechach jest po prostu smutne.
Pewnie, prościej byłoby stworzyć chociaż warunki do ładowania nocnego już teraz. Zanim rozrośnie się sieć szybkich ładowarek fajnie byłoby mieć pewność, by chociaż nocą albo w czasie pracy samochód ładował się w spokoju.
A jak oceniasz same samochody? Jechaliśmy Nissanem LEAF II i Hyundaiem Ioniq. Coś Cię zaskoczyło w tych samochodach?
Na co dzień poruszam się autem typowo miejskim, więc pierwsza różnica – te były bardziej komfortowe. Były ciche. Dużej różnicy na trasie nie słychać, ale w mieście przy niewielkich prędkościach bez szumu opon, zaskakująca cisza. E-pedal w Nissanie mnie nie urzekł. No i nie ma w nim możliwości “sadzenia drzewek” (wizualne odwzorowanie eko jazdy) z poprzedniej wersji. Jazda Ioniqiem była bardzo przyjemna. Ale nawigacja to jedno wielkie nieporozumienie.
Od początku zakładaliśmy, że #eRajd będzie dla nas rozrywką i to nie my będziemy się podporządkowywać technologii tylko w miarę komfortowo pokonamy trasę.
Prawie się udało, ale nie wyobrażam sobie na razie możliwości odbywania podróży służbowych. Za dużo niewiadomych. Chciałbym móc zarezerwować sobie ładowarkę żeby móc planować trasę i się nie spóźniać.
Nasza rola w #eRajdzie była w ogóle trochę inna, bo my ruszyliśmy w trasę z dzieckiem. Skoordynowanie potrzeb postojów związanych z jedzeniem i toaletą i ładowaniem na dokładkę nie jest wcale tak proste, gdy się podróżuje samochodem elektrycznym dziś w Polsce.
Ale budzi zainteresowanie.
Ładujące się samochody elektryczne zawsze zwracają uwagę innych kierowców albo przechodniów. Taki samochód “na sznurku” stoi, ale wiedza o nim jest wciąż niewielka. 1700 egzemplarzy to nie jest liczba, która pozwala znać kogoś kto na co dzień jeździ samochodem elektrycznym.
O potrzebie edukacji przekonaliśmy się przecież płacąc za przejazd autostradą.
Fakt, pani kasjerka zapytana o zniżki dla samochodów elektrycznych odpowiedziała nam pytaniem: a dlaczego miałyby być? Po wysłuchaniu naszej argumentacji, że skoro nie ma infrastruktury do ładowania na całej płatnej trasie, to może taka rekompensata, no i jednak elektryczny nie kopci, powiedziała, że z tym ładowaniem to są tylko kłopoty.
Druga kasjerka zapytana o to czy wie gdzie znajdziemy najbliższą ładowarkę dla samochodów elektrycznych poradziła, żebyśmy poszukali w internecie.
Wracając do edukacji, czego Ciebie #eRajd nauczył?
Ja już doświadczyłem planowania trasy z kartką i ołówkiem. Trzydzieści lat temu wzdłuż “ściany wschodniej” maluchem z kanistrem, na szczęście już bez kartek na paliwo. Fajnie powspominać młodość, ale dziś oczekuję komfortu i niezawodności w podróżach. Ty pewnie jesteś większą optymistką?
Ja lubię samochody. Opinie, z którymi się spotykałam, że samochody elektryczne to AGD na kółkach, są chybione. Samochód elektryczny daje wielką frajdę. Nie powinno być tak, że wymusza zupełnie inny styl jazdy, ale to się jeszcze będzie zmieniać. Mam świadomość zatrzaskując drzwi w samochodzie elektrycznym, że biorę udział w czymś unikatowym z perspektywy mojego życia. No i za każdym razem docierając do celu udaje mi się rozprawić z jakimś mitem. Tym razem udało nam się rozprawić z mitami dotyczącymi niewielkich zasięgów i tego, że z włączoną klimatyzacją daleko nie zajedziemy. Nie planowaliśmy także wyjazdu bardzo skrupulatnie. Każdorazowo mogliśmy przejechać około 200 km (Nissanem pewnie około 250 km by się udało), Nie podróżowaliśmy z maksymalną prędkością po trasach – to fakt, czyli w trasie byliśmy dłużej. Zmęczenie pod koniec dnia już dawało o sobie znać. Dasz się jeszcze na jakąś wyprawę namówić?
Tak, ale jest jeden warunek. Musi być gęstsza różnorodna infrastruktura.
Czyli na koniec apel: Drogi Rządzie, na polskich drogach nie pojawi się milion samochodów, ani nawet 10 tysięcy, jeśli nie będzie infrastruktury. Ba! Nawet mąż nie da się namówić na wakacje w Szczecinie, jeśli mielibyśmy się wybrać tam samochodem elektrycznym.
Źródło: BiznesAlert.pl