W połowie listopada w życie wchodzą zmiany w sposobie przeprowadzania badań technicznych. Mają one uszczelnić system i uniemożliwić uzyskiwanie pieczątek kontroli technicznej dla samochodów, które nie spełniają kryteriów bezpieczeństwa.
Co zmienia się dla kierowcy?
Od 13 listopada o tym, że zaszły zmiany, kierowcy przekonają się tuż po wjeździe do stacji badań. Inaczej niż dziś, diagnosta poprosi o należność za badanie już na początku. Jeśli wynik będzie negatywny, pieniądze nie będą zwracane. To ma zachęcić zmotoryzowanych do przeprowadzania koniecznych napraw przed wizytą u diagnosty. To jednak dopiero początek zmian.
– Diagnosta na początku badania pobierze dane na temat samochodu i historii jego przeglądów z Centralnej Ewidencji Pojazdów. Diagnosta będzie miał również obowiązek wykonać zdjęcie pojazdu. Będzie ono dowodem na to, że samochód rzeczywiście był na badaniach, ale nie będzie trafiało do zasobów CEP-u, pozostanie w archiwum stacji diagnostycznej – mówi Wirtualnej Polsce Leszek Turek, prezes zarządu Polskiej Izby Stacji Kontroli Pojazdów.
Sam zakres badań, jakim poddawane będą pojazdy, nie ulegnie zmianie. Za sprawą skorygowania systemu wprowadzania danych i prezentowania ich diagnostom zmniejszy się jednak szansa na przejście badań przez auta, które nie powinny uczestniczyć w ruchu.
– Zmiany zmniejszą tak zwaną turystykę przeglądową. Dziś diagnosta wpisuje do CEP-u jedynie informacje o pozytywnie zaliczonych przeglądach. Od 30 października będzie również wpisywać informacje na temat przeglądów, które zakończyły się negatywnie i kody usterek, które o tym zdecydowały. Jeśli więc kierowca pojedzie samochodem, który nie zaliczył badania, na inną stację, diagnosta zobaczy informację o tym, że wcześniej w innej placówce badanie zakończyło się negatywnie – dodaje Leszek Turek.
Kwoty stawek za badanie techniczne na razie zostaną bez zmian. Nowa tabela opłat ma zostać wprowadzona w 2018 roku. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że po jej wprowadzeniu za badania trzeba będzie płacić o około 30 proc. więcej niż obecnie. To i tak mniej niż życzyliby sobie właściciele stacji diagnostycznych. Ci przekonują, że od czasu ustalenia obecnych stawek w 2004 roku koszty prowadzenia działalności wzrosły o około 70 proc.
Większa kontrola stacji
Tegoroczny raport Najwyższej Izby Kontroli ujawnił niewydolność systemu diagnostycznego. Zdaniem NIK-u wiele badań przeprowadzanych jest zdawkowo, część używanego w stacjach sprzętu nie spełnia stawianych takim urządzeniom wymogów, a niektórzy diagności podbijają pieczątki w dokumentach samochodów, których nawet nie widzieli na oczy. Zdaniem NIK-u po części winę za taki stan rzeczy ponosi słaby nadzór starostw nad stacjami kontroli pojazdów. Z tego powodu, wg kontrolerów, po polskich drogach jeżdżą setki tysięcy pojazdów, które nie powinny być dopuszczone do ruchu.
W przyszłości odpowiedzialność za kontrolę stacji diagnostycznych spadnie na Transportowy Dozór Techniczny. Przepisy, które wprowadzą to rozwiązanie są wciąż procedowane, a to oznacza, że nikt nie zna dokładnej daty wprowadzenia zmiany. Czas pokaże, czy to dobre rozwiązanie. W środowisku diagnostów nie brakuje głosów, że TDT może obecnie nie mieć tylu fachowych pracowników, by przeprowadzać kontrole stosunkowo często.
Zmienić ma się również sposób wprowadzania informacji o przeprowadzonych kontrolach samochodów do Centralnej Ewidencji Pojazdów. Od 13 listopada do CEP-u trafi także nazwisko diagnosty, który wykonał badanie. Dziś zapisywany jest tylko czas jego przeprowadzenia i nazwa stacji, w której miało to miejsce. W efekcie trudniej będzie namówić diagnostę na poświadczenie przeglądu dla samochodu, który nie spełnia kryteriów bezpieczeństwa.
Odsetek badań diagnostycznych, w których wykryto usterki istotne lub stwarzające zagrożenie, wynosi w Polsce ok. 2 proc., podczas gdy w Niemczech sięga 23 proc. Wiele wskazuje na to, że niebawem statystyka ta się zmieni. Zyska na tym bezpieczeństwo na drogach, ale właściciele starszych aut muszą liczyć się z wydatkami.