Kolejny szef wielkiego koncernu narzeka na elektryki. Teraz na celowniku baterie

Rynkowe dane nie wyglądają optymistycznie. Mimo wszystko szef Stellantisa nie odpuszcza. Nadal idzie mocno w elektryfikację. Najpierw chce jednak wysłać baterie w autach na mocną kurację odchudzającą.
„Szał” na elektryfikację samochodów trwa od dobrej dekady. Na razie jednak nie widać jego większych efektów. Elektryki nie przejęły rynkowej dominacji ani w Europie, ani na świecie. I nic nie wskazuje na to, że w najbliższych latach mają na to jakiekolwiek szanse.

Elektryk musi pokonać na ładowaniu nawet 800 km. Przeszkodą jest masa baterii

Firmy motoryzacyjne jednak nie odpuszczają. I wyraźnie wskazuje to opinia np. Carlosa Tavaresa – szefa koncernu Stellantis – wygłoszona podczas wydarzenia nazwanego Freedom of Mobility Forum. Ten chciałby, aby wszystkie marki zrzeszone w zarządzanej przez niego grupie kapitałowej do 2030 r. sprzedawały aż 5 mln samochodów elektrycznych rocznie. Co więcej, tylko do końca tej dekady Stellantis ma wprowadzić do sprzedaży aż 75 nowych elektryków.

Tavares zdaje sobie jednak sprawę z tego, że uzyskanie takich wyników nie będzie możliwe bez uzyskania większych zasięgów. Ten optymalnie powinien sięgnąć od 500 do 800 km. Takie wartości dziś stanowią zasadniczy problem. A przeszkodą jest nie tylko rozmiar, ale często i waga baterii. Akumulator pozwalający na pokonanie 400 km sprawia, że auto elektryczne jest o jakieś 500 kg cięższe od konwencjonalnego. Zwiększanie pojemności oznacza jeszcze większą wagę, a waga jest z kolei wrogiem zasięgu. I tak kółko się zamyka.

Stellantis zmniejszy masę baterii o 50 proc. Potrzebuje na to jednak dekady…

Szef Stellantisa chce zatem wysłać baterie na kurację odchudzającą. Jego zdaniem realnym do osiągnięcia celem jest zmniejszenie ich wagi o jakieś 50 proc. w ciągu najbliższej dekady. Przy okazji osiągnięty zostanie jeszcze jeden cel. Chodzi o zredukowanie o 50 proc. ilości kluczowych surowców, potrzebnych do wyprodukowania akumulatora do samochodu elektrycznego. To powinno też odbić się na cenie pojazdów.

Plany Carlosa Tavaresa brzmią ambitnie. Nie wiadomo jednak czy stanowią wyraz posiadanej wiedzy i potencjalnych możliwości, czy jedynie wynik patrzenia na świat przez różowe okulary. Tyle że to właściwie nie ma większego znaczenia. Bo z punktu widzenia Europy ważniejsza jest inna rzecz. Szef Stellantisa mówi o działaniach w perspektywie dekady. My natomiast tak wiele czasu nie mamy. Za dekadę o tej porze roku sprzedaż aut spalinowych będzie na Starym Kontynencie wygaszana. Działania francusko-włosko-amerykańskiej firmy i tak mogą być zatem spóźnione.

Źródło: moto.pl