Ionity to spółka stworzona przez producentów samochodów. Ma przyspieszyć rozwój infrastruktury ładującej w Europie. Chodzi o szybkie ładowarki ułatwiające podróże autami na prąd. W Polsce jest siedem stacji Ionity, ale na mapce wszystkie zaznaczone są białym kolorem.
Zgodnie z legendą na stronie internetowej Ionity, biały znacznik informuje o tym, że stacje są w budowie. Na sytuację zwrócili uwagę dziennikarze portalu Autokult. Fizycznie obiekty są gotowe, tylko nie działają. Niektóre czekają na uruchomienie od 2020 roku. Problem się bierze z długotrwałego procesu legislacji i dozoru technicznego.
To znakomity przykład, że proces elektryfikacji w Europie nie będzie przebiegać w równym tempie. W teorii samochód elektryczny to doskonałe rozwiązanie. Sprawdza się idealnie w mieście i podczas krótkich tras. W czasie dłuższej podróży najlepszym rozwiązaniem są szybkie ładowarki, takie jak w sieci Ionity.
Wówczas naładowanie akumulatora nowoczesnego samochodu elektrycznego do idealnego poziomu 80 proc. może trwać około 20 minut. Czas zależy od możliwości auta i maksymalnej mocy stacji, która w przypadku Ionity może wynosić nawet 350 kW. Taka usługa jest kosztowna, ale nawet ten fakt nie stanowi wielkiej przeszkody.
Na co dzień ładując akumulatory z domowej sieci, bardzo obniżamy koszty eksploatacji, a wyższą cenę w czasie sporadycznych podróży łatwo wybaczyć, jeśli dzięki temu wyeliminujemy bodaj ostatnią wadę samochodów elektrycznych: konieczność długotrwałego postoju w trasie nie wtedy, gdy mamy ochotę, ale kiedy kończy nam się prąd.
Na infrastrukturę z prawdziwego zdarzenia w Polsce poczekamy wiele lat
W praktyce sytuacja jest jeszcze odległa od idealnej i to w większości krajów Europy. Na stan stacji ładowania w rejonie Alp narzekał ostatnio szef grupy Volkswagena Hebert Diess, mimo że producent samochodów jest jednym z udziałowców Ionity obok BMW, Forda, Hyundaia, Mercedesa. A im dalej na wschód, tym sytuacja wygląda gorzej, czyli bardziej biało na mapie.
Z siedmiu stacji ładowania w Polsce żadna nie znalazła się w Warszawie. Najbliżej ze stolicy jest do Łodzi. Tylko co z tego, skoro wszystkie polskie ładowarki czekają na uruchomienie. Na przeszkodzie stoi proces legalizacji i legislacji, który w naszym kraju zajmuje wyjątkowo dużo czasu. Gotowe stacje musi zatwierdzić Urząd Dozoru Technicznego.
Innym problemem jest traktowanie polskiego rynku po macoszemu przez wielu producentów. Nie prezentuje się atrakcyjne w najbliższej perspektywie, więc póki co skupiają się na bardziej perspektywicznych rejonach Europy.
W Polsce brak zachęt podatkowych dla klientów oraz firm rozwijających infrastrukturę. Skomplikowane i trudne do zrozumienia przepisy dodatkowo ich odstraszają. Rynek samochodów elektrycznych dopiero staje na nogi, a w niektórych krajach jeszcze raczkuje. Niestety trzeba do nich zaliczyć Polskę.
Źródło: www.moto.pl