Stellantis i Renault inwestują w wynalazek, który może zmienić przyszłość motoryzacji. „Fabryki samochodów używanych” mają być odpowiedzią m. in. na „Zielony Ład” i zapowiedziany przez UE zakaz rejestracji aut spalinowych od 2035 r.
Dotychczas remonty używanych aut nie były w interesie samych producentów, ale wprowadzenie wspomnianego zakazu wywraca wszystko do góry nogami. Wraz z ekorewolucją nie będzie już można wprowadzić na rynek nowych aut spalinowych, więc może powstać gigantyczny przemysł odnawiania starych. I tu producenci szukają szans.
Już w 2020 r. pierwszy firmowy zakład renowacji otworzyło Renault. Fabryka we francuskim Flins zbliżyła już się do wydajności 180 aut dziennie, w przyszłym roku ma to być aż 45 tys. aut, a w kolejnych latach ta liczba może się jeszcze podwoić. Proces naprawy ani trochę nie przypomina warsztatu. Samochody zostają obfotografowane i zeskanowane, a następnie są przekierowywane na kolejne linie odnowy. Pełną parą funkcjonują tam blacharnie, lakiernie i linie regeneracji całych podzespołów (np. przekładni kierowniczych).
Dyrektor generalny Renault Luca de Meo przewiduje, że za niecałe 10 lat fabryka we Flins (cały czas trwa tam produkcja Nissany Micra i Renault ZOE) osiągnie większe zyski na remontach używanych aut, niż na produkcji nowych.
W podobny obiekt jest właśnie przekształcana kolejna fabryka Renault w hiszpańskiej Sewilli. Tam na powierzchni 5000 m2 ma być odnawianych 10 tys. aut rocznie.