Rosyjscy producenci aut pod ochroną Kremla

Po wstąpieniu do Światowej Organizacji Handlu Rosja obniżyła cła wwozowe na samochody. Auta są jednak droższe. Jak to możliwe? Na te z importu nałożono „opłatę utylizacyjną”.

Pełnoprawnym członkiem WTO Rosja została 23 sierpnia. Wtedy cła na nowe samochody osobowe obniżono z 30 do 25 proc., a na ciężarówki i traktory z 25 do 15 proc. W najbliższych latach mają być obniżane także cła na auta używane nie starsze jednak niż siedmioletnie.

Cena samochodów importowanych mimo wszystko nie spadła, lecz przeciwnie – wzrosła. Toyota już ogłosiła podwyżkę – od 0,5 do 1,7 proc. Na przykład Corolla podrożała w zależności od wersji o 5-12 tys. rubli (500-1200 zł). Inne firmy zapowiadają, że pójdą śladem Toyoty.

Przyczyną jest obowiązująca od soboty „opłata utylizacyjna” nakładana wyłącznie na tych, którzy sprowadzają auta z zagranicy. Rosyjscy producenci jej nie wnoszą. Wystarczy, że zobowiążą się, że w przyszłości zatroszczą się o zezłomowanie wypuszczanych przez siebie maszyn.

„Opłata utylizacyjna” to w istocie nowa bariera chroniąca skutecznie rosyjski przemysł motoryzacyjny przed konkurencją.

Jej stawka zależy od wieku auta i pojemności silnika. W przypadku fabrycznie nowego auta z silnikiem nie większym niż 1,5-litrowy wynosi ona 10 tys. rubli (1 tys. zł), utylizacyjną opłatę samochodu z silnikiem o pojemności od 3,5 litra ustawiono na poziomie 72 tys. rubli (7,2 tys. zł).

Import używanych samochodów osobowych mimo obniżenia ceł stał się nieopłacalny. W przypadku aut w wieku do siedmiu lat opłata wynosi od 20 do 270 tys. rubli, a starszych – od 82 do 614 tys.

Po kieszeni mocno dostali też nabywcy ciężarówek. Do nowych o ładowności ponad 20 ton dopłacić trzeba 90 tys. rubli, a do używanych – 1,5 mln, czyli na nasze pieniądze 150 tys. zł.

Jak piszą białoruskie portale internetowe, rosyjscy przewoźnicy, chcąc uniknąć tak wysokich opłat, próbują już rejestrować swoje ciężarówki na Białorusi. Straszą też, że w Rosji może wkrótce dać się we znaki ostry deficyt taboru.

Władze Rosji, wprowadzając nową barierę chroniącą krajowy przemysł samochodowy, idą ścieżką wydeptaną cztery lata temu w czasie kryzysu, kiedy sprzedaż aut rosyjskich gwałtownie spadła. Wtedy Władimir Putin drastycznie podniósł cła na auta importowane. Pomógł też rodzimym producentom, wprowadzając w życie mechanizm będący przeciwieństwem dzisiejszej „opłaty utylizacyjnej”. Nabywcy nowych rosyjskich samochodów płacili za nie o 50 tys. rubli mniej, jeśli oddawali na złom stare auta.

Putin dzięki temu uratował motoryzację rosyjską i miliony miejsc pracy. Właściciele fabryk samochodów, czując się bezpiecznie pod rozpiętym nad nimi parasolem ochronnym, uznali jednak, że nie muszą się wysilać i próbować je modernizować.

Przez 21 lat, które minęły od upadku ZSRR, w Rosji pojawiły się tylko dwie poważne inicjatywy skonstruowania i wdrożenia do produkcji rodzimych, nowoczesnych samochodów osobowych. Pierwsza to pomysł zbudowania sportowego wozu Marusia. Do tej pory udało się wyprodukować około 40 sztuk tych drogich (od 500 do 640 tys. zł) aut.

Drugą śmiałą ideą był pomysł miliardera Michaiła Prochorowa, który obiecywał, że jeszcze w tym roku zacznie produkować tani wóz z silnikiem hybrydowym, który miał nosić nazwę „jo-mobil”. Jak napisał wtorkowy dziennik „Wiedomosti”, tych planów nie uda się zrealizować i rosyjska hybryda pojawi się na rynku nie wcześniej niż za 2-2,5 roku.

Dziś media moskiewskie dużo piszą o projekcie „Korteż” (orszak). Ponoć państwo przeznaczyło miliard dolarów na zaprojektowanie i wdrożenie do produkcji zupełnie nowej i w całości rodzimej limuzyny dla dygnitarzy, którą w Rosji zgodnie z radziecką tradycją określa się dwuznaczną nazwą „czlenowoz” (członkowóz, bo takie maszyny woziły członków biura politycznego partii). Taki pomysł może przypaść do gustu prostym Rosjanom. Wielu z nich ma bowiem pretensje do Putina, że ten za pomocą ceł zaporowych i innych opłat nie daje im kupować dobrych aut zagranicznych i skazuje na przestarzałe łady, a sam jeździ komfortowym Mercedesem-Benz S 600 Guard Pullman.

Eksperci uważają jednak zamysł zbudowania nowego „czlenowozu” za nierealny. Jak pisze wtorkowy „Moskowskij Komsomolec”, przy panującej w kraju korupcji, braku zaplecza technicznego i wykwalifikowanych kadr na skonstruowanie nowej limuzyny trzeba by przeznaczyć 10 mld dol., a miliard, który ponoć wykłada rząd, „można tylko rozkraść”.

Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.biz, Wacław Radziwinowicz, Moskwa