Chińczycy atakują polski rynek aut

Ostatni kwartał tego roku w polskiej motoryzacji należy bez wątpienia do Chińczyków. W zaledwie kilkudniowych odstępach oficjalnie poinformowały o swoim wejściu na nasz rynek takie marki jak Omoda, MG oraz BAIC. Pisałem już o tym wiele tygodni temu przewidując taki właśnie scenariusz.

Nie wiem, czy to źle dla naszej gospodarki, ale dla polskich kierowców z pewnością nie. Chińczycy bowiem oprócz tego, że proponują auta w naprawdę konkurencyjnej jakości do oferty europejskiej, japońskiej czy koreańskiej to jeszcze mają jeden niepodważalny atut, a mianowicie relatywnie niskie ceny swoich modeli. Dla Kowalskiego żyjącego za średnią krajową nie ma aż takiego znaczenia jak dla Niemca, Belga ani tym bardziej mieszkańca Monaco technologia oraz elektroniczne bajery, ale właśnie to ile musi wysupłać z portfela na nowe auto. Przypomnę tylko, że zaledwie co czwarty nowy samochód osobowy opuszczający salon sprzedaży trafi do prywatnego garażu. Resztę kupują firmy.

Ma zatem już nasz Kowalski wybór aut z Państwa Środka naprawdę bogaty. Początkowo wszyscy myśleli, że chińskie marki wejdą jedynie z autami na prąd, co uspokajało zasiedziałych już u nas producentów, a tymczasem figa z makiem. MG czy BAIC to niezłe samochody, ale z silnikami spalinowymi. „Elektryki” owszem też są, ale nikt nie ma złudzeń, że polski klient indywidualny marzy o Tesli czy elektrycznej Skodzie. Rozgląda się raczej za tym, co kupi taniej i do tego wciąż będzie to tankował na stacji z paliwami płynnymi, albo LPG, a nie przez wtyczkę ze słupka ładowarki.

Od lat obserwuję jak się zmieniają chińskie auta i naprawdę jestem pod wrażeniem. Bodaj z piętnaście lat temu oglądałem na salonie w Paryżu kilka chińskich samochodopodobnych wyrobów i wówczas był to dramat. Wtedy zarówno w Wolfsburgu, Stuttgarcie, Paryżu, Seulu oraz Tokio mogli jeszcze spać spokojnie, ale teraz, szczególnie bardziej budżetowe marki muszą już coś z tym zrobić.
Weźmy pierwsze z brzegu samochody marki BAIC, które nie dość, że bardzo dobrze wyglądają, to również nie kosztują fortuny. Modele Beijing 3, 5 i 7 to oczywiście modne u nas SUV-y z silnikami benzynowymi. Najmniejszy z nich Beijing 3, dobrze wyposażony ze 150-konnym silnikiem 1,5 kosztuje 78 900 zł. Za tyle nie kupimy nawet Skody Fabii, a cóż dopiero mówić ot chociażby o Volkswagenie Golfie, a przecież oba te auta są dedykowane właśnie „Kowalskim”.

Mają więc nie tylko w Polsce ludzie z niepodzielnie do tej pory panujących marek ból, który niestety będzie się nasilał. Chińczycy nie dość, że chcą u nas sprzedawać swoje samochody niespecjalnie drogo, to jeszcze oferują bardzo korzystne warunki gwarancyjne i od razu gęstą sieć autoryzowanych dilerów. Za sprzedaż i serwis „chińczyków” wzięło się już kilka uznanych dotąd u nas firm bądź grup dilerskich. Oczywiście będziemy jeszcze jakiś czas słyszeć tu i ówdzie z biur oficjalnych przedstawicielstw konkurencji europejsko-japońsko-koreańskiej słyszeli, że to co przyjeżdża zza chińskiego muru to jednorazowa badziew, ale tak kiedyś mówiono przecież także o markach z Korei, a wcześniej z Japonii.

Na praktyczną ocenę poszczególnych aut chińskich jeszcze trochę za wcześnie. Niska cena może u nas zrobić wiele. Pamiętacie, że kilka lat temu właśnie dlatego, że były tanie sprzedawały się egzotyczne i co tu dużo mówić marne samochody marki Tata? Prorokuję, że więcej kłopotów będziemy mieli z wymawianiem ich nazw niż z tym, że będą się psuły. Może zatem zanim jeszcze zaczniemy sobie łamać języki na różnych Baicach czy Beingach ktoś tam, gdzie one powstają zamieni je tak, że zaczną brzmieć bardziej swojsko, jak np. MG czy BAIC.

Ryszard M. Perczak

Źródło: nowoczesnaflota.pl 

PODZIEL SIĘ
Poprzedni artykuł
Następny artykułNiemcy przestali dopłacać do elektryków