Rosnące ceny paliw, ogólna zapaść na rynku i kryzys. Jakby tego było mało, rząd planuje wprowadzić podatek ekologiczny, który uderzy przede wszystkim w stare samochody. Czy Polacy zrezygnują z aut?
Planujesz zakup używanego samochodu np. w Niemczech? Już wkrótce nie będzie to takie proste. Sejmowa Komisja Gospodarki planuje wprowadzić nowy podatek, zwany ekologicznym. Założenia są proste i bardzo restrykcyjne.
Koniec z używanymi samochodami?
Nowy podatek ekologiczny miałby zablokować sprowadzanie do Polski używanych samochodów. Pomysłodawcy twierdzą, że jeżeli przysłowiowy Kowalski będzie musiał dodatkowo zapłacić za to, że nie posiada superekologicznego auta z salonu, zrezygnuje z zakupu starego samochodu i… pójdzie do salonu po nowe. Jednak oprócz blokady fiskalnej zwolennicy podatku ekologicznego nie wprowadzą żadnej zachęty, np. w postaci dopłat do nowych aut. Uważają bowiem, że polski budżet by tego nie wytrzymał.
Nasuwa się pytanie: czy w takim razie obywateli stać na nowe obciążenie w postaci podatku, który z założenia ma uniemożliwić im sprowadzenie starszego samochodu? Założenia projektu wydają się mocno naciągane.
Nie zarabiamy tyle, ile mieszkańcy Europy Zachodniej. Polacy kupują używane pojazdy nie dla tego, że je wolą, tylko dlatego, że nie stać ich na nowe. Samochody w Polsce nie są już na szczęście dobrem luksusowym, ale i tak przeciętnego Polaka stać na mniej, niż przeciętnego Europejczyka. Nasi politycy zdają się jednak tego nie zauważać.
Wprowadzenie podatku ekologicznego ma więc ograniczyć i tak już malejący import samochodów, a nie przekładając się na wzrost sprzedaży aut w salonach spowoduje, że część Polaków po prostu w ogóle zrezygnuje z posiadania samochodu.
Zaczęło się od PIS-u
O podatku ekologicznym zaczęto wspominać w 2005 roku, kiedy to rząd Kazimierza Marcinkiewicza zapowiedział likwidację podatku akcyzowego. Miała go zastąpić nowa danina, w niesprecyzowanej jeszcze wtedy formie. Projekt został odrzucony przez sejm.
Na przełomie 2009 i 2010 roku temat podatku ekologicznego powrócił i nabrał wstępnych kształtów. Nieoficjalnie mówiło się o wprowadzeniu stałej opłaty, której wysokość uzależniona byłaby od emisji CO2 do środowiska.
Pierwsze informacje, jakie wtedy do nas dotarły sugerowały, iż najwięcej zapłacą kierowcy jeżdżący motoryzacyjnymi starociami – np. 3 tys. zł miałby płacić właściciel auta sprzed 1992 r. Właściciele pojazdów, których wiek nieprzekracza 9 lat mieli zapłacić około 500 zł.
Podatek ekologiczny chciano wprowadzić po cichu
Szum medialny jaki utworzył się wokół podatku ekologicznego spowodował, że rząd nie zdecydował się na prowadzenie go w 2010 roku. Według naszych nieoficjalnych informacji nieprzychylne opinie mediów spowodowały, że Ministerstwo Finansów postanowiło wprowadzić podatek bez rozgłosu.
Uderzy w najuboższych i miłośników youngtimerów
Biorąc pod uwagę, że w Polsce ponad 65 proc. zarejestrowanych samochodów ma ponad 10 lat, a średnia wieku wszystkich aut to 14 lat, wprowadzenie podatku ekologicznego uderzy przede wszystkim w najuboższych posiadaczy aut, a także w miłośników starszych samochodów.
Podatek stanie się też zagrożeniem dla pojazdów zabytkowych. Zgodnie z ustawą, minimalny wiek auta kandydującego do miana klasyka to 25 lat (model nie może być produkowany od 15 lat). Wprowadzenie podatku ekologicznego może się zatem wiązać z masowym złomowaniem samochodów, które mogłyby w przyszłości z powodzeniem być ozdobą niejednej kolekcji oldtimerów.
Czy podatek ekologiczny ma sens?
Blokowanie importu poprzez wprowadzenie podatku ekologicznego będzie miało też swój wymiar społeczny, spowoduje bowiem spadek mobilności społeczeństwa i może tym samym zwiększyć bezrobocie. Nie każdy będzie mógł dojechać do pracy alternatywnymi środkami transportu – komunikacją miejską czy rowerem. Głównymi klientami na importowane używane samochody są bowiem mieszkańcy mniejszych miejscowości i wsi, czyli obszarów, gdzie stopa bezrobocia i tak jest wyższa niż w większych miastach, a liczba połączeń kolejowych z pobliskimi ośrodkami miejskimi jest stale redukowana.
Dla tych, którzy mimo wszystko byliby zmuszeni kupić nowsze samochody, by móc dojeżdżać do pracy czy szkoły, oznaczać to będzie obniżenie standardu życia i zmniejszenie konsumpcji w innych obszarach. Zatem wątpliwy wzrost przychodów budżetu państwa w wyniku teoretycznego powiększenia sprzedaży nowych samochodów odbiłby się natychmiast na ograniczeniu wpływów z innych sektorów gospodarki.
Nie wolno zapominać, że import aut używanych daje pracę tysiącom mechaników, dostawców części, etc., czyli całego sektora usług związanego, z nazwijmy to, eksploatacją pojazdu.
Podatek ekologiczny ma niewiele wspólnego z ekologią
Podatek ekologiczny w rzeczywistości ma niewiele wspólnego z ekologią i jego wpływ na ochronę środowiska będzie znikomy. Emisje z transportu stanowią około 20 proc. światowej emisji dwutlenku węgla. Z tego zdecydowana większość zanieczyszczeń wytwarzanych jest przez samochody ciężarowe. Jeśli zatem podatek ekologiczny obniżyłby redukcję zanieczyszczeń emitowanych przez samochody osobowe np. o 3 proc. będzie to znaczyło redukcję gazów cieplarnianych zaledwie o kilka setnych procenta.
Poza tym do produkcji samochodów wymagane jest duże zapotrzebowanie na różnego rodzaju metale – głównie żelazo, aluminium, miedź, ołów, cynę, cynk. Z wydobyciem i wytopem metali wiążą się takie problemy, jak rosnące składowiska odpadów, oczyszczanie ścieków przemysłowych, groźnych dla wód powierzchniowych i gleb, ochrona powietrza przed emisją toksycznych gazów i pyłów.
Nie zawsze też wymiana starszych pojazdów na nowsze, z założenia ekologicznie „czystsze”, przyczynia się do zmniejszenia emisji szkodliwych substancji, w tym dwutlenku węgla (CO2). Tak stało się np. we Francji, w której właściciele nowych pojazdów, faktycznie zużywających mniej paliwa, zaczęli po prostu… więcej nimi jeździć. Wydając mniej na przejechanie każdych 100 km, mogli częściej używać swoich pojazdów, nie przeznaczając na to większych kwot.
Czy rząd strzeli sobie w kolano?
Nad podatkiem ekologicznym rząd pracuje od 2005 roku. Nadal nie wiadomo, kiedy mógłby wejść w życie. Nie ma jednak wątpliwości, że zastąpienie akcyzy opłatą uzależnioną od wieku pojazdu i jego emisji spalin, w połączeniu z obowiązkową opłatą za zezłomowanie pojazdu, mogłoby mocno ograniczyć import pojazdów używanych. To spowodowałoby, że wielu ludzi po prostu nie byłoby stać na własne „cztery kółka”. Z dróg zniknęłoby też wiele pojazdów, których eksploatacja stałaby się po prostu nieopłacalna. W konsekwencji pozorny wzrost dochodów do budżetu państwa z tytułu nowego podatku mógłby zostać zniwelowany przez mniejsze wpływy np. z akcyzy od sprzedaży paliw.
prej / Onet