Internet zrewolucjonizował wiele gałęzi handlu, wszystko wskazuje na to, że odciśnie też swoje piętno na sposobach sprzedaży samochodów.
Już dziś większość osób decydujących się na zakup czy to nowego, czy też używanego pojazdu, swoje poszukiwania rozpoczyna w globalnej sieci. Klienci szukają nie tylko danych technicznych czy opinii na temat konkretnych aut – dokładnie studiują też cenniki i listy wyposażenia.
Nie jest tajemnicą, że najpopularniejszymi serwisami internetowymi o treściach motoryzacyjnych są te, za pośrednictwem których można sprzedać lub kupić samochód. Dlatego właśnie większość importerów nowych aut przywiązuje dużą wagę do wyglądu ich stron internetowych – absolutnym standardem stała się dziś chociażby możliwość wirtualnej konfiguracji konkretnego modelu. W obecnych czasach nie wszystkim to jednak wystarcza. Renault postanowiło pójść o krok dalej.
Przedstawiciele francuskiego koncernu nie ukrywają, że rozważają właśnie możliwość uruchomienia europejskiej wirtualnej sieci sprzedaży. Już dziś, klienci Dacii z Wielkiej Brytanii i Włoch, za pośrednictwem lokalnych serwisów internetowych mogą nie tylko skonfigurować interesujący ich pojazd, ale też złożyć na niego zamówienie i dokonać płatności. Przedstawiciele koncernu Renault chcą, by nowym systemem sprzedaży objęte zostały wszystkie rynki europejskie. Sprzedaż internetowa obejmować ma nie tylko produkty Dacii, ale też Renault. Usługa mogłaby zacząć działać już w przyszłym roku.
Analitycy z amerykańskiej firmy Frost & Sullivan specjalizującej się w badaniach zachowań rynkowych prognozują, że do 2020 roku udział w globalnym rynku nowych samochodów zakupionych przez Internet sięgnie 4 proc. Teoretycznie wynik może się wydawać niewielki, ale w skali świata daje to około 4,5 mln aut. Za internetowymi klientami stoją wiec konkretne, niemałe, pieniądze.
Oczywiście trudno spodziewać się, by w przypadku samochodów sprzedaż internetowa stała się tak popularna, jak miało to miejsce chociażby w przypadku sprzętu elektronicznego, muzyki czy książek. Los salonów dealerskich nie wydaje się zagrożony, nic nie zastąpi bowiem fizycznego kontaktu z konkretnym autem, zakupione on-line pojazdy trzeba też gdzieś serwisować. Nie ma też co liczyć na to, że zamówione auto dostarczone zostanie pod dom – koniec końców, jego odbiór i tak nastąpić musi w salonie.
Zakup przez Internet wydaje się jednak bardzo wygodną opcją, dla klientów, którzy mają konkretnie sprecyzowane wymagania co do modelu i nie chcą tracić czasu na formalności związane z zamówieniem auta u dealera.
W dłuższej perspektywie upowszechnienie się takiej formy zakupu może też zaowocować niewielkim spadkiem cen nowych pojazdów. Pamiętajmy, że w większości przypadków zatrudnieni w salonach doradcy klientów mają prowizję od każdego sprzedanego auta.
Już cztery lata temu tego rodzaju „furtkę” zauważyli przedstawiciele sieci dyskontów Lidl. W 2009 roku, za pośrednictwem niemieckiej strony internetowej Lidla tamtejsi kierowcy mogli zamówić fabrycznie nowy samochód (Volkswagena Polo Cross lub Opla Corsę) korzystając z wprowadzonych wówczas tzw. „premii wrakowych”. Decydując się na taki zakup klienci zaoszczędzali nawet 4 700 euro, czyli do 25 proc. kwoty, jaką trzeba by zostawić w salonie dealerskim! Obniżenie ceny było możliwe właśnie dzięki ominięciu prowizji sprzedawców i zastosowaniu tzw. „zakupu grupowego”, który dawał Lilowi duże możliwości negocjacji cen u producentów.
Jak myślicie, czy zakup nowego auta bez wychodzenia z domu to dobry pomysł?
INTERIA.PL