Trzy lata temu premier Mateusz Morawiecki zapowiedział, że w 2025 roku będzie jeździć po polskich drogach jeden milion samochodów na prąd. Teraz rząd pokazuje, że nic z tego.
Nie zajmujemy się na Autoblogu sprawdzaniem realizacji rządowych obietnic, ale ta była wyjątkowa. Zapowiadała całkowity przewrót w branży motoryzacyjnej, nie dając w zamianach żadnych konkretnych odpowiedzi, jak ma zostać dokonany.
Szydło wyszło z worka, przy okazji publikacji dokumentu pod nazwą Strategia Zrównoważonego Rozwoju Transportu do 2030 roku. A w nim zapisano zupełnie co innego niż obiecał premier.
600 tysięcy samochodów elektrycznych i hybrydowych
Nastąpiła niewielka korekta, taka prawie o połowę. Prognozowany rząd wielkości to jedno, rzeczą równie interesującą jest połączenie różnych źródeł napędu.
Liczba samochodów osobowych od 2022 r. będzie utrzymywała się na poziomie 26 – 27 mln sztuk, ale będą następowały zmiany w strukturze. Nowym zjawiskiem będzie wzrost floty samochodów elektrycznych i hybrydowych, których liczba w roku 2030 może osiągnąć ponad 600 tys. sztuk.- str. 62 SRT2030.
Właściwie nie wiadomo, ile samochodów elektrycznych ma jeździć po naszych drogach. W prognozowanych 600 tysiącach zmieszczą się też hybrydy typu plug-in, które możliwość jazdy na krótkich dystansach z wykorzystaniem napędu elektrycznego, łączą z tradycyjnym silnikiem spalinowym.
Jeśli ten rodzaj pojazdów wyda się Polakom bardziej użyteczny od samochodów elektrycznych przywiązanych do infrastruktury ładowania, to śladowa liczba elektryków może pozostać na obecnym poziomie, a prognoza zostanie zrealizowana.
Drobne opóźnienie sukcesu
O 5 lat później. To już prawie nieistotny szczegół, że termin wzmożonej elektryfikacji polskiego parku samochodowego przesunięto o kilka lat. Jeden milion samochodów elektrycznych miał zagościć na naszych ulicach już w 2025 roku, a pojawi się dopiero w 2030 i to tylko w liczbie 600 tysięcy. Choć w sumie może to być 600 tysięcy silników spalinowych, wspartych akumulatorami, których nikomu nie chce się ładować.
To może wcale nie być drobna kwestia, tylko ogromny problem dla naszej gospodarki, zakończony utratą wielu miejsc pracy w przemyśle i wieloletnim kryzysem. Wszak program rozwoju elektromobilności miał być kołem zamachowym polskiej gospodarki. Jak ona teraz pojedzie, skoro z koła spuszczono powietrze? Na szczęście, chyba nikt się nie nabiera na tego typu opowieści.
Przewidział to Bareja na rowerze
Przykro mi rządzie, ale nie da się nie przywołać opowieści Stanisława Barei, który opowiadał, jak mieli kręcić pościg samochodowy.
Na plan miały przyjechać dwa samochody, ale przyjechał tylko jeden. Postanowili więc nakręcić jeden, potem go przemalować i nakręcić jako drugi. Ale samochód nie chciał odpalić, zdecydowano więc, że pościg będzie motocyklowy. Pożyczono jeden motocykl, drugiego niestety się nie udało. W dodatku powstał problem z kamerą i właściciel motocykla musiał już jechać do domu. Koncepcję zmieniono na pościg rowerowy. Niestety znów do dyspozycji był tylko jeden rower, bo drugi miał przebitą dętkę i nigdzie nie było dętek na wymianę. W końcu nakręcono tylko faceta jadącego na rowerze.
A może to będzie 1,6 miliona?
Może prześmiewcze porównanie do filmu Barei jest krzywdzące. Premier przecież niczego nie odwołał, a jego zapowiedzi i SRT2030 to dwie różne sprawy. Może liczbę obiecaną przez premiera należy dodać do tej wskazanej w strategii. To działanie da nam 1 600 000 zelektryfikowanych samochodów łącznie, z solidnym milionem po środku przyszłej dekady.
Nie ma to dużego znaczenia, bo każda z rzuconych liczb jest nierealna do osiągnięcia. W tej chwili po naszych drogach jeździ niespełna 7 tysięcy pojazdów z napędem elektrycznych lub hybryd typu plug-in. Trzeba solidnie dopłacać do zakupu samochodów elektrycznych by zwiększyć na nie popyt, a na razie program dopłat bardziej wspiera dealerów samochodowych w realizacji planów sprzedażowych niż zainteresowanych wymianą swojego spalinowego samochodu.
Źródło: www.spidersweb.pl