To nie z biedy Polacy nie kupują nowych aut

Jak skłonić Polaków do kupowania nowych samochodów?

Odpowiedź na to pytanie ma kluczowe znaczenie dla teraźniejszości i przyszłości naszej motobranży. Nic dziwnego, że wciąż jest poszukiwana.

Niedawno własną receptę – co wywołało w naszym portalu prawdziwą burzę – przedstawiło Stowarzyszenie Dealerów Volkswagena i Audi. Została ona ujęta w 8 punktach, lecz w praktyce sprowadza się do jednego: cel, czyli wzrost sprzedaży nowych aut, osiągniemy, utrudniając zakup pojazdów używanych, zwłaszcza tych sprowadzanych obecnie masowo z zagranicy. Jak? Ano przez wprowadzenie podatku ekologicznego, zaostrzenie badań technicznych, kryteriów rejestracji itp.

Czy takie działania, o charakterze administracyjnym, prawnym, mogą być skuteczne? Czy rzeczywiście ludzie, którzy teraz kupują auta z drugiej, trzeciej czy czwartej ręki po wprowadzeniu wspomnianych obostrzeń pojawią się tłumnie w salonach, oferujących samochody prosto z fabryki?

A może rację mają ci, którzy twierdzą, że Polacy są zbyt biedni, by kupować „nówki”. Odcięci od dostępu do tanich, leciwych „używek”, przesiądą się na rowery, do środków komunikacji publicznej. Wieś powróci do furmanek…

Według danych organizacji ACEA (Association des Constructeurs Europeens d’Automobiles), w ciągu pierwszych pięciu miesięcy tego roku liczba rejestracji nowych samochodów osobowych w 27 krajach Unii Europejskiej zmniejszyła się, w porównaniu z tym samym okresem 2012 r., o 6,8 proc. Na plusie były tylko Wielka Brytania, Dania, Estonia i Belgia. Na największym rynku, w Niemczech, spadek wyniósł 8,8 proc., we Włoszech – 11,3 proc., w Czechach – 12,8 proc. a w Polsce – 2,4 proc.

WASZE KOMENTARZE:

  • Zarabiam nieco ponad 2000 zł, dojeżdżam do pracy 50 km i mam dziecko, kredyt na głowie! Więc jakim cudem mam jeździć innym autem niż kilkunastoletni z przebiegiem ponad 200 tys.?
  • Do tych co (..) chcą godziwych pieniędzy za swoją pracę. Jaką pracę? Masz jeden z drugim jakieś wykształcenie? Pracujesz aby podnosić swoje kwalifikacje? Czy tylko narzekać i chlać piwo potrafisz?
  • Zamiast tych ośmiu punktów mogliby wystosować jeden. Podnieść pensje minimalne do poziomu tych UE
  • Niemiec zarabia średnio 1700-2000 euro, Polak zarabia średnio 1200-1500 zł. Nowy golf w Niemczech kosztuje 14 tys. euro a w Polsce 60 tys zł. I do kogo te pretensje?
  • Słuchajcie rządowe cymbały, dajcie ludziom prace i dajcie zarobić, to będą co roku zmieniać auta
  • Wszyscy krzyczą, że chcą podwyżki zarobków. Ale też chcecie jak najwięcej dni wolnych od pracy, świąt. Oczywiście wczesne emerytury dla wszystkich, deputaty, 13 i 14 pensje itd. Żadna gospodarka tego nie wytrzyma(…) Chcecie jeździć lepszymi autami to do roboty

W przeliczeniu na 1 mln mieszkańców w Niemczech sprzedano w tym czasie 14,8 tys. samochodów osobowych, we Włoszech – 10,2 tys., w Czechach – 7,2 tys. a u nas zaledwie 3,2 tys. Ktoś powie, że Włosi, nie mówiąc o Niemcach, są wciąż znacznie bogatsi od mieszkańców dawnych „demoludów”. Dużo więcej zarabiają, na więcej mogą sobie pozwolić. To prawda, dlatego sięgnęliśmy po publikowane przez Eurostat dane o wielkości Produktu Krajowego Brutto (PKB) na głowę ludności w poszczególnych państwach Unii Europejskiej, przy uwzględnieniu siły nabywczej lokalnych walut. Przy wszystkich zastrzeżeniach do statystyki chyba nieźle odzwierciedlają one różnice w poziomie zamożności wewnątrz UE. Biorąc pod uwagę ów wskaźnik i traktując jako punkt odniesienia naszych zachodnich sąsiadów, okaże się, że Włosi powinni kupować o 17,5 proc. więcej aut niż obecnie, Czesi o prawie 33 proc. a Polacy aż o… 150 proc.! Nie 123 tys., jak od stycznia do maja tego roku, lecz 307 tysięcy.
Zatem to nie powszechna bieda jest główną przyczyną tak słabej sprzedaży nowych samochodów w naszym kraju. A co? Cóż, swoje robi mentalność Polaków, ich ambicje, życiowe priorytety, przyzwyczajenia, presja otoczenia.

Wielu z nas mając do wyboru pojazd z długą, często nie do końca znaną historią, lecz prestiżowej marki, komfortowy, dający sporo przyjemności z jazdy, odpowiadający potrzebom rodziny, a skromne, kiepsko wyposażone, napędzane słabym silnikiem wozidełko prosto z fabryki, decyduje się na to pierwsze rozwiązanie. Niemcy, Anglicy, Francuzi, bez jakichkolwiek oporów i uprzedzeń zasiadają za kierownice modeli aut, które nasze „samce alfa” omijają szerokim łukiem, uważając za szczyt obciachu.

Mieszkańcy Europy Zachodniej nie boją się zaciągać kredytów na kupno nowego samochodu. Wielu Polaków wydawanie pożyczonych pieniędzy na coś, co z dnia na dzień traci wartość, uznaje za kompletny bezsens. Zamiast „pakować kasę w blachę”, woli kupić auto używane, tańsze, a zaoszczędzone pieniądze czy „zdolności kredytowe” przeznaczyć na coś trwalszego, w dłuższej perspektywie pożyteczniejszego, na przykład wygodniejsze mieszkanie.

Wreszcie wielu Polaków prawdopodobnie mogłoby pozwolić sobie na nowy wóz, ale bojąc się kryzysu, którym wciąż jesteśmy straszeni, w obawie przed niepewną przyszłością, powstrzymuje się przed zakupem auta, czekając na lepsze czasy.

Spełnienie postulatów dealerów być może przyniosłoby jakiś pozytywny, z ich punktu widzenia, skutek, lecz trudno raczej byłoby spodziewać się przełomu. Do tego potrzebne są inne działania, również ze strony samej motobranży: szeroka kampania uświadamiająca przewagę fabrycznie nowego samochodu nad używanym, wyeksploatowanym, o niepewnej przeszłości, lepsza dbałość o klientów, zaglądających do salonów sprzedaży (teraz zbyt często spotykamy się tam z postawą, wyrażającą się w zdaniu, oczywiście wprost nie artykułowanym: „po co będę tracił czas i opowiadał Panu/Pani o tym samochodzie, skoro i tak Pan/Pani go nie kupi”), nagradzanie lojalności wobec marki, przywileje w korzystaniu z serwisu itp.

Klienta trzeba dopieszczać, sprawiać, że poczuje się kimś wyjątkowym. Samo utrudnianie mu życia przez wznoszenie toru przeszkód na rynku pojazdów używanych wszystkiego nie załatwi.

INTERIA.PL