W tyskim Fiacie rozgrywa się dopiero pierwszy akt dramatu

Komuś, kto miał pracę, dzięki temu, że przez pewien czas trwała koniunktura i dziś ją traci, trudno wytłumaczyć, że powinien się cieszyć, że w ogóle ją miał – mówi Piotr Wojaczek, prezes Katowickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej.
Jak pan ocenia stan polskiego przemysłu motoryzacyjnego?

– Wie pan, to jest tak: gdy ktoś przechodzi ciężką chorobę w wieku dziecięcym, to najczęściej odbija się to na nim na starość. Bo albo przez nią dostatecznie nie wyrósł albo jest słabszy. Właśnie z tym mamy do czynienia w polskiej motoryzacji. Nie udało nam się wejść do „klubu miliona”; oczywiście mam tu na myśli wielkość rocznej produkcji, bo o milionie sprzedanych w ciągu roku samochodów to w ogóle nie ma nawet co marzyć. No i do tego przyszedł kryzys. Zamorskie koncerny radzą sobie z nim jednak całkiem dobrze. Jest więc naszym i szczęściem i nieszczęściem, że mamy zarówno partnera włoskiego, jaki i niemiecko – amerykańskiego.

Czego się pan zatem w związku z tym spodziewa?

– Nie ma takich fachowcow, którzy potrafiliby przewidzieć nadchodzące trendy. To byłyby tylko wróżby. Mnie wydaje się jednak, że wyjdziemy z obecnego kryzysu obronną ręką.

A konkretnie?

– Nastąpi poważne przetasowanie. Myślę, że bardziej zaznaczy swoją obecność w Polsce, ze swoimi projektami oraz produktami, General Motors, i że z Fiatem, oraz jego kondycją prezentowaną w operacjach europejskich, na razie będzie tylko gorzej.

Rzeczywiście: z uwagą śledzimy to, co dzieje się w Tychach…

– Wygląda na to, że osłabienie tyskiej fabryki Fiata, konieczność zolnienia części jej pracowników, nie jest końcem, lecz dopiero pierwszym aktem dramatu. Trzeba pamiętać, że w latach 2008 – 2009 ta fabryka podwoiła stan zatrudnienia. Jeśli ktoś myślał, że sprzedaż fiata 500 i pandy, utrzymująca się wtedy na bardzo wysokim poziomie dzięki przyjętym poza Polską systemom dopłat, pozostanie już taką na zawsze, to dawał dowód braku realizmu. Po pierwsze dlatego, że dopłaty nie mogły obowiązywać bez końca, a po drugie musiało przecież nastąpić przesycenie rynku tymi modelami aut. Teraz mamy więc właściwie do czynienia z powracaniem Fiata do jego wcześniejszego skalibrowania. Tyle, że to, co teraz znajduje się w stajni tyskiej fabryki, nie wygląda już tak efektownie, jak wchodząca wtedy do produkcji „pięćsetka”, do dziś dobrze trzymająca się panda, czy nawet budowany na tej samej płycie podłogowej ford ka.

Zatem: jaki ogólniejszy obraz wyłania się spoza tych faktów?

– Spodziewam się, że w tym roku nastąpi osłabienie pozycji firm motoryzacyjnych działających w Polsce. Obecność GM, tak na mój nos będzie rosła, a Fiata tak jak już powiedziałem wcześniej malała. I oby to było już wszystko złe, co uczestnicy tej gry położą na stole.

Kooperanci…

– Tych związanych z koncernami, którym idzie dobrze, a takich kilka jeszcze jednak jest, raczej nie dotknie jakieś poważniejsze zachwianie. Oczywiście eksport spada. Ale zgódźmy się też z tym, że mocno on ostatnio górował. Spadek eksportu zatrzyma się więc pewnie na poziomie sprzed tego całego boomu. Myślę, że taka sytuacja potrwa co najmniej jakieś dwa lata. Potem nastąpi odbicie.

Wiele firm kooperujących z producentami smochodów znajduje się w Katowickiej Specjalnej Strefie Ekonomicznej…

– Ważne, co mają one w swoich porfelach. To jest tak: najczęściej najlepiej mają się te koncerny, które poza tym, co tworzy ich tradycyjnie dobrą pozycję rynkową, mogą zaoferować coś nowego. Fiat w tej chwili nie ma niczego takiego; opel – ma, inne niemieckie firmy – też. Jeżeli moi klienci załapią się na nowe modele z tej drugiej grupy, to powinni utrzymać swój stan zatrudnienia. Takich, którzy mają tylko fiata, praktycznie już nie ma; ci, którzy mają go dużo, być może będą musieli czasowo zmniejszyć liczbę pracowników.

Sektor motoryzacyjny jest bardzo ważny dla gospodarki Śląska. Jak pan ocena jego stan z punktu widzenia menadżera w tym właśnie regionie prowadzącego działalność biznesową?

– No, dzisiaj motoryzacja sprzedaje tu przecież więcej niż górnictwo! Daleko nam jeszcze do energetyki, ale górnictwo wyprzedziliśmy już kilka lat temu. Oczywiście jesteśmy uzależnieni od ekonomicznego stanu Europy i świata. Mamy szczęście, że jest u nas GM. Fiat wszedł, jak mi się zdaje, w ślepy zaułek i nie obronimy się przed wynikającymi z tego faktu konsekwencjami.

Pojawiają się nowe projekty?

– Tak! W roku 2012 było ich kilkanaście – jako reinwestycje lub przedsięwzięcia całkiem nowe. A przecież nikt nie buduje fabryki, by ją zaraz potem zamykać. Myślę zatem, że nasi klienci mają osąd trzeźwiejszy, niż nieco w tej chwili spanikowane, bo i niedoinformowane, społeczeństwo. Choć z drugiej strony, komuś, kto miał pracę, dzięki temu, że przez pewien czas trwała koniunktura i dziś ją traci, trudno wytłumaczyć, że powinien się cieszyć, że w ogóle ją miał.

Śląsk to także kwestia skali…

– Rzeczywiście to nie jest rynek Opolszczyzny, Świętokrzyskiego czy Podlasia. Jeżeli na Śląsku pojawi się tysiąc, a nawet dwa tysiące ludzi szukających pracy, to jeśli samorządy, rząd, decydujące o pieniądzach instytucje centralne, także Strefa, dobrze się do tego przygotują, fakt ów nie powinien zatrząść rynkiem. Jeśli w związku ze zwolnieniami w Fiacie, w takim ośrodku miejskim jak Bielsko-Biała, pojawi się 200 nowych osób bez pracy, to to powinno rozejść się po kościach. Gorzej może być na przykład w Oświęcimiu, skąd wielu ludzi dojeżdżało do pracy w Tychach. Ale tu liczę na Valeo, które mogłoby w ciągu kilku miesięcy uruchomić swój nowy projekt w Chrzanowie i przyjąć do pracy 300 – 400 osób. Problem pojawi się dopiero wtedy, gdy wystąpi efekt domina. Dlatego motoryzację należałoby bezwzględnie wspierać.

Jak pan skomentuje plany Ministerstwa Gospodarki, które przywołuje KSSE w związku z poszukiwaniem wsparcia dla zwalnianych w Tychach pracowników Fiata?

– Ta sprawa jest całkiem oczywista. Na szczęście w naszym kraju istnieją specjalne strefy ekonomiczne, które są częścią systemu, mają swoje regulacje prawne i swoje osiągnięcia. Jeżeli wydłużony zostanie okres funkcjonowania stref, a najlepiej w ogóle zrezygnuje się z ustawowego określania czasu ich istnienia, to możemy mówić o absolutnie realnej szansie wchłonięcia także i tych osób przez naszych nowych inwestorów. Zwłaszcza, że pracownicy Fiata są cenieni. Nawet gdyby przyjąć, że nikt nie pozbywa się najlepszych fachowców, tylko tych słabszych, to umówmy się, że wielu pracodawców uruchamiających nowe projekty, natychmiast po nich sięgnie.

Pan mówi jednak o czymś, co wydarzy się lub może wydarzyć się w przyszłości. Kilkuset ludzi z Fiata wraz z rodzinami czeka na to, co stanie się jutro.

– Najbardziej problem ten dotyczy Tychów, Lędzina i Bierunia. Tam natychmiast zareagował prezydent Tychów, Andrzej Dziuba. Włączyliśmy się w te działania razem z Powiatowym Urzędem Pracy. Zatrudnieni tam ludzie są nie tylko kompetentni, ale i chce im się pracować. Powołano sztab, którego zadaniem jest łagodzenie skutków wydarzeń w Fiacie. Od razu pojawiły się konkretne programy, które razem z wycenami przesłano do Ministerstwa Pracy.

No i..?

– Z przykrością muszę powiedzieć, że z sygnałów, które do mnie docierają wynika, iż nie zostały one potraktowane z należytą powagą. Podobno uznano je za… zbyt niekonwencjonalne. Muszę przyznać, że jestem zdumiony. Tym bardziej, że wcale nie są one kosztowne. Chodzi raptem o kilkanaście milionów złotych. Jeżeli pompujemy w gospodarkę na tak zwane „zwalczanie bezrobocia” miliardy, to te akurat pieniądze relatywnie nie stanowią przecież zbyt wielkiej kwoty. A do tego, zaproponowane rozwiązania można by było przy tej okazji przetestować i ewentualnie na stałe wprowadzić do instrumentarium ustawy promującej zatrudnienie. Wystarczyłoby poprawić kilka przepisów. Mam nadzieję, że Ministerstwo Pracy nie powiedziało jeszcze w tej sprawie ostatniego słowa. Nie wyobrażam sobie bowiem byśmy nie otrzymali jego wsparcia.

A jeśli jednak go nie otrzymacie?

– Moim zdaniem, potencjał, który drzemie w samorządach, w wojewódzkim oraz w powiatowych urzędach pracy i w specjalnej strefie ekonomicznej, pozwoli nam wspólnie uporać się z problemem. Niewątpliwie jednak polityczniej i zgrabniej byłoby, gdyby deklaracja pomocy natychmiast się zmaterializowała w formie konkretnych narzędzi wsparcia. Służyłyby nie tylko Strefie, w której kolejne projekty i tak będą powstawały, ale także innym pracodawcom i pracobiorcom dotkniętym konsekwencjami tego, co się wydarzyło w Tychach.

Powiedział pan: „na szczęście mamy strefy”. Z mocy prawa mogą w 2020 roku przestać istnieć. Wicepremier Janusz Piechociński, niejako w związku ze „sprawą tyską”, wspomniał o potrzebie przedłużenia czasu ich funkcjonowania. Jak pan traktuje ten sygnał rządu?

– Cieszę się bardzo, że pan premier Piechociński w pierwszych dniach swego urzędowania wypowiedział się na ten temat.W związku z tym jestem pewien, że jego służby już przygotowują stosowne materiały, które przekonają do stref także innych członków Rady Ministrów. Nie wyobrażam sobie bowiem, że ktoś mógłby projekty służące rozwojowi gospodarki, w czasach, gdy nie tylko Polska ma problemy z dopięciem budżetu, odłożyć do szafy z adnotacją „otworzyć, gdy będzie źle”. To przecież nie o to chodzi. Specjalne strefy ekonomiczne nie zostały zarzucone w Unii Europejskiej. W okresie obecnego kryzysu, pomagają tym, którzy mają plany, inwestują i uruchamiają produkcję. Pani kanclerz Angela Merkel powiedziała w zeszłym roku, że reakcją na nieszczęścia gospodarcze Hiszpanii, Portugalii czy Grecji powinno być między innymi właśnie reaktywowanie specjalnych stref ekonomicznych. I że nie wyklucza tego także we wschodnich landach Niemiec. Jeszcze 10 lat temu niektórzy twierdzili, że strefy to narzędzie nienowoczesne, wręcz wstydliwe. Dzisiaj są i przyjazne i trendy.

Co według pana decyduje o ich atrakcyjności?

– To, że opierają się na pieniądzach, które wydać trzeba będzie kiedyś, a efekty przynoszą już dziś. Według mnie to wprost genialne. Oczekuję, że w podobnym duchu zaanalizują sytuację również nasi decydenci. Jeśli nie mamy żywej gotówki, by budować naszą konkurencyjność, to zlikwidowanie stref byłoby samobójstwem. Na Ścianie Wschodniej pomagają zwalczać bezrobocie. Tak, jak kiedyś na Śląsku, gdzie wspierała te starania strefa katowicka. Dziś jednak, ściągam do niej już inne przedsiębiorstwa. Takie, które budują konkurencyjność nie tylko regionu, nie tylko Polski, ale i Europy. To pokazuje o jak elastycznym i uniwersalnym narzędziu mówimy. Mam więc nadzieję, że politycy w końcu uporają się z problem ich dalszego istnienia.

Rozmawiał: Zbigniew Konarski

AUTOR:  WNP.PL (ZBIGNIEW KONARSKI)